Ashke Inu. Domowa hodowla Akit Japońskich.

poniedziałek, 12 września 2016

Hajda na wystawę!

Hello. Jak zapewne zdążyliście się zorientować jestem posiadaczem psa rasy Akita Inu. Nie byle jakiego psa kupionego pod bazarem. Ale prawdziwego psa z hodowli. Zarejestrowanej. Żeby nie było. I jakoś tak wyszło, że chcielibyśmy dla naszego Akity jak najlepiej. Chcielibyśmy by był piękny, znany i utytułowany. Jako, że jest piękny pozostało nam tylko zaprezentować go szerszej publiczności. Tytuły same przyjdą no bo przecież kto?- jak nie on! I tak narodził się pomysł wystaw. Ha. Jako, że jestem kim jestem, zabrałem się za ten temat. I tutaj uhhhh- ściana. Ja przecież nic nie wiem o tym jak wystawiać psa. No dobra sprawdzam terminarz- to było łatwe. Jak to mówią pierwsze koty za płoty. Głównie po to żeby uratować im skórę. Mój Lisu to urodzony kociarz. No tak ma i kto mu tego zabroni? Nie ja. Nie lubię kotów sąsiadów. 

Jedziemy na wystawę. Łatwo powiedzieć. Wiemy już, że i nawet wiemy gdzie. Niedaleko bo przecież szczeniak nienawykły do długich tras. Tutaj plus dla nas. Długie podróże samochodem męczą psiaka więc warto bardzo dokładnie przemyśleć podróż. Postoje, noclegi, przybycie na miejsce z odpowiednim wyprzedzeniem. Ale, że to blisko i do tego pierwszy raz to przecież jesteśmy najmądrzejsi i nikt nas nie będzie pouczał. A już na pewno nie zgredy z wieloletnim doświadczeniem. Bo niby co oni tam wiedzą. Zgłoszenie poszło całkiem łatwo- jestem mistrzem. Jest taki system internetowego zgłaszania. Raz wprowadzisz i potem tylko wybierasz. Niestety za pierwszym razem nie miałem szczęścia się z nim spotkać. Pierwszy raz odbył się tradycyjnie. Wprowadzasz wszystko a potem czekasz na listonosza, który przyniesie ci zgłoszenie. Przyniesie albo i nie. No nam nie przyniósł. Niestety niektóre wystawy tak właśnie się odbywają. Jak mówią papier wszystko przyjmie. I dlatego wystawy organizowane w Pcimiu Dolnym załatwiają wszystko milowo. A takie duże uznane i obsadzone po sam sufit nadal trzymają się światowych standardów zwanych pod nazwą „głęboki Gierek”. 


Znamy adres i godzinę rozpoczęcia. Właściwie znamy tylko to, ale przecież nie zniechęci nas brak danych. Jak to mówią „koniec języka za przewodnika” i al lis under control. Napisali na stronie, że wystawa rozpoczyna się o 10.00. Właściwie to napisali, że sędziowanie rozpoczyna się o 10.00 ale to przecież to samo. A jak się okazuje wcale nie. Wystawa rozpoczyna się o 7.30, zazwyczaj. A sędziowanie o 10.00 czyli pierwsza stawka wchodzi na ring. I wtedy wystawa już się kręci. Już jest radość wygranej i gorzki smak porażki. Ale zanim do tego, jak 10.00 to 10.00. Myślimy, przyjedziemy chwilę wcześniej. Będzie czas rozejrzeć się. Zapoznać się. Pooglądać stoiska. Pierwszy na naszej drodze stanął „Sekretariat Wystawy”. A cóż to za dziwo? Ale widzimy stoją ludzie z psami, chomikami i takimi przerośniętymi świnkami morskimi. Później się dowiedziałem, że to też są psy. Kurde ale bym się dał oszukać. Zupełnie nie wyglądają. Jako, że stoją ludzie z inwentarzem hodowlanym, to myślę sobie ja też stanę. I jak się okazało dobrze zrobiłem. Dostałem numerek startowy. Podobno miał do mnie dotrzeć pocztą ale nie dotarł. Właściwie dotarł ale trzy dni po wystawie. Mam go do dziś. Zresztą karta zgłoszeniowa dotarła razem z numerkiem. Jakie to szczęście, że nie wiedziałem, że trzeba to mieć. Pewnie do dzisiaj nie dotarłbym na naszą pierwszą wystawę. Nie wiedziałem i dotarliśmy. Dostaliśmy numerek. I Pani pyta o kartę zgłoszenia. - Że co proszę? Pytam ja, jak zawsze komunikatywno-kreatywny. To pani mi tłumaczy. Taka karta gdzie jest wszystko napisane. Jaka stawka, ile w stawce, ile w rasie, ile w płci no i jaki ring. Zrobiłem minę światowca, który z niejednej wystawy BOS-a wyjął i z iście arystokratyczną miną pytam- Hę?. Pani patrzy na mnie z podziwem. Taki kozak. I tłumaczy mi, że na tejże karcie mam wszystko napisane. Czy ją mam? Postanowiłem wspiąć się na wyżyny mojej elokwencji – Co?? Jaka karta??? Pani tylko westchnęła ciężko. – Nazwisko. Zapytała. Muszę przyznać, że bardzo mało oryginalnie. Jako, że nie zwykłem kryć swego miana rodowego, podałem je. Pani mi daje karteluszek, na którym flamastrem nasmarowała numerek. Mówi ring piąty. He he, wiedziałem, że pokonam system. No i wchodzimy na halę. I tutaj muszę przyznać odrobinę zwątpiłem. Kurde psów jak mrówków, Wszędzie szczekanie, skomlenie, warczenie i jakiś facet wrzeszcący mi w ucho – Kup pan kurze łapki!! Świeże, kura jeszcze się nie zorientowała, że ich nie ma. Jakie q..rwa łapki? A z drugiej strony atak przypuszcza gość w prochowcu do ziemi. Rozchyla go. Jestem przygotowany na wszystko, głównie na najgorsze. Ale nie. Nie obnażył się. Z klap płaszcza zwisają smycze i obroże. Na szczęście już bez psów w nich. Smyczkę, ringóweczkę, dławik, obróżkę z prawdziwymi diamentami? Pyta. – Jeszcze ciepłe. Dodaje. Właściciele nadal wierzą, że trzymają psa na smyczy. Z lekka skołowany rozglądam się za rozgrzeszeniem dorzucanym w gratisie do obróżki. No istny jarmark. Rozpychając się łokciami i z rzadka strasząc poszczuciem psem przepchnęliśmy się do ringów. Ringów piętnaście. Gdzie jest nasz? Oczywiście nie doceniłem organizatorów. Ringi są jasno oznakowane. Czytelnie i tak by każdy mógł łatwo znaleźć swój. Np. ring pierwszy z kartką a4 umieszczoną w kącie z wydrukowanym numerem 1. Obok, jakże logicznie ring 13. Dalej ring 7. Logika numeracji powala na kolana. Kiedy już się podniosłem zrzucając z siebie trzy labradory, które uznały, że taki hołd im oddawany nie może pozostać bez obślinionej odpowiedzi. Stwierdziliśmy, że najlepiej rozglądać się za miejscem gdzie skupiło się najwięcej Akit. To była hala więc zadanie ułatwione. Wszyscy w jednym pomieszczeniu. Na otwartej przestrzeni bywa to znacznie utrudnione. I tu ważna rada. Rozglądajcie się ale nigdy, nigdy nie spuszczajcie oka z waszego psa. Dookoła jest tyle nowych wrażeń, zapachów, innych psów, że o wypadek nietrudno. A w takim miejscu wypadek wiąże się zazwyczaj z zębami, latającymi kudłami, wrzaskiem grubej pani, której York doznał właśnie konsumpcji. Właściwie to nie tylko jarmark. Ale raczej chiński market połączony z domem negocjowalnego afektu i drużyną straży pożarnej usiłującej ściągnąć kota z drzewa otoczonego przez psy. A i jeszcze pożar w tle. No jest wesoło. Ale my nadal szukamy naszego ringu. Niestety po czwórce był ring 9. Przystanąłem na chwilę by rozgryźć schemat numeracji. Raczej jestem w tym dobry i zajmuje mi to zazwyczaj kilka sekund. Ale nie teraz. Ten kto to numerował przerastał mnie o głowę. Do dzisiaj głowię się nad logiką tej numeracji. Ale mamy jeszcze jedno koło ratunkowe. Telefon do przyjaciela. Dzwonimy więc do Pana Dariusza. Naszego hodowcy, z którym jesteśmy umówieni pod ringiem. Rozmowa przebiegała mniej więcej następująco. – Halo! – Co? – Halo!! – Nie słyszę! – Co?!! – Gdzie jesteście?!! – Co??!!! – Co?!!! – Zabierz q…rwa tego chomika z mojej nogi!! – Jakiego chomika?! – Nie do ciebie!!! – Co??!!! – Nic!!!! Nie do ciebie!!! – Co nie do mnie. Gdzie jesteście???!!!! – Nie wiem!!! W cyrku!!! – Co?!!! Jakim cyrku??!!! – Płonącym!!!. No i jakoś tak to wyglądało. Wyrwawszy się z miłosnego uścisku buldożka francuskiego podążyliśmy dalej. Jak się okazało nasz ring był na samym końcu. Jakże by inaczej. Doszliśmy. A tu na powitanie ciepłe słowa czekającego na nas Darka. Wasza stawka już jest na ringu. Spóźniliście się. Znaczy ale jak to? Jest 10.02. Wystawa miała się zacząć o 10.00. No waśnie o 10.00 zaczęła się stawka. Nasza. Jako, że się spóźniliśmy nie mieliśmy prawa wejść na ring. Po zakończeniu stawki sędzia zgodził się ocenić Lisa ale, i to bardzo ważne. POZA KONKURENCJĄ. Zaznaczyłem to bardzo rozmyślnie dodaję. Od tego czasu jesteśmy dużo bardziej doświadczeni. Zaliczyliśmy dużo więcej wystaw. Raz było dobrze innym razem gorzej. Mieliśmy dużo przygód związanych z wystawami. Ale jednego pilnujemy zawsze. Nie spóźnić się na własną stawkę. Nie wszedłem na ring z własną stawką? Wystawa jak nie przymierzając psu w dupę. Ocena może być wystawiona w zależności od decyzji sędziego ale nie ma mowy o zajmowaniu miejsca w konkurencji. Tak mówi regulamin. I tak to się zawsze odbywa. A przynajmniej odbywało. Bo jak się okazuje możliwe są wyjątki. 




I o tym napiszę następnym razem, bo leży mi to bardzo na sercu. Zwłaszcza, że to mój Akita został skrzywdzony przez osoby, dla których regulamin jest tylko zbiorem wskazówek do wybiórczego stosowania. Ale w sumie to nasz blog i mkogę sobie pisać tutaj to co chcę. Obiecuję-będzie śmiesznie.  

Ja
Loki