Ashke Inu. Domowa hodowla Akit Japońskich.

środa, 31 sierpnia 2016

Jak (nie) kupowac psa



Cześć.
Po długiej przerwie, spowodowanej muszę zapewnić, czynnikami niezależnymi od moich intencji, nareszcie nadszedł czas bym znowu coś umieścił. W życiu naszej sfory zaszły wielkie zmiany. Nie tylko zmieniło się siedlisko, przybył nowy członek stada. Jednakże nie o nowym nabytku i perypetiach z tym związanych chciałbym napisać.
                Chciałbym napisać o tym jak kupować psa. Bo niby co? Kupujesz psa, ale wychowani w polskiej mentalności staramy się jak przy każdym zakupie zniwelować koszty. Tutaj chcę przytoczyć naszą pierwszą przygodę z kupnem psa z „hodowli”. Long, long time ago in the galaxy for away. Pojedziemy jak lubię- klasykiem.
Działo się to jakieś trzynaście, może czternaście lat temu. Ashke- moja żona, zresztą cała inicjatorka, pomysłodawczyni, dusza i prężne medialne ramię tegoż stada zrobiła mi prezent pod choinkę. Jakiż trzeba mieć pomyślunek, żeby nie powiedzieć łeb jak sklep, żeby wymyślić owczarka niemieckiego pod choinkę. Cała sytuacja była mocno zakamuflowana. Pełna intryg i planów wewnątrz planów (kto czytał ten wie o jakie diuny mi chodzi). Intryga rozwijała się znakomicie. Tajemnica. Płaszcze i szpady. Spotkania nocą na stacjach benzynowych. Cóż, jestem kim jestem. Kiedy tylko usłyszałem znamienne słowa „Mam dla ciebie niespodziankę na święta. Zdechniesz a się nie domyślisz co to będzie. Hmmm. Pomyślałem z pięć sekund, otworzyłem nowy dokument tekstowy na pulpicie i zapisałem dwa słowa.
– to będzie to. Oświadczyłem.
- Ale otworzysz go kiedy już dostanę tę niespodziankę.”
I tak zaczęła się nasza przygoda z psami. Pierwszy „hodowca” – Boże odpuść mu bo ja nie potrafię, nie raczył pokazać „hodowli”, co więcej zobowiązał się przyjechać do nas i spotkać się z nami na stacji benzynowej. Intryga się wikła. Zostałem tam zwabiony pod pretekstem nabycia wysokooktanowego trunku, zaplanowanego na wieczór. Pewnych rzeczy się nie odmawia. Udałem się więc na miejsce w celu zapewnienia dobrego humoru w dalszej części wieczoru. Ale co to? Na stacji nie dokonujemy jakże ważnych zakupów lecz spotykamy się z jakimś człowiekiem w typie krzyżówki łasicy ze szczurem z dużą domieszką wszy. Tenże osobnik zza pazuchy wyciąga coś. Jakiś szósty zmysł kazał mi powstrzymać się przed natychmiastowym obezwładnieniem zboczeńca-terrorysty. Może to jego wytrzeszczone i przepełnione strachem oczy na widok mojej pozycji rodem z filmów kung-fu. Przyznaję, że skrzyżowanie stylu żurawia z modliszką, domieszką smoka i klasyczną postawą zapaśnika może onieśmielać. Mogę zaprezentować ale tylko widzom o najsilniejszych nerwach. W tej chwili dochodzi tam jeszcze duża dawka stylu hipopotama. LITOŚCI wrzasnęło indywiduum. „Oszczędź!”. Wrodzona szlachetność nakazała mi zaprzestania zabójczego ataku. Darowałem mu nędzne życie. I co się okazuje. Zza pazuchy to coś wyciąga małego pieska. Rasy hmmm rasy różnej na oko sądząc. - To pani ze mną rozmawiała? Pyta mojej żony. Tak. Odpowiada ona. Intryga wchodzi w fazę zaawansowaną. Jakiś tajny informator. Zapewne przemytnik. Bo taszczy ze sobą ładunek żywy. Co będzie dalej myślę. - Przywiozłem szczeniaka. Odpowiada szczuro-kreto-łasico-(z braku lepszego określenia) -człowiek. SUPER. Ucieszyło się moje lepsze pół. Wyciąga plik banknotów i wręcza typowi. Znaczy, że jak to tak. Facet nas napada straszy szczeniakiem i Bóg wie czym jeszcze spod płaszcza a my mu jeszcze za to płacimy? Jak się okazało właśnie tak. Pieniądze zmieniły właściciela, szczeniak zresztą też. I oto stoję na stacji benzynowej. 24 Grudnia. Ciemno, cicho i trzymam w ręku szczeniaczka. Malutkiego owczarka niemieckiego. Najszczęśliwsza chwila w moim życiu. No oczywiście oprócz ślubu oczywiście. Już ja wiem kto to czyta. Samo szczęście, szkoda tylko, że śmierdzi jakby wpadło do szamba. I to trzy razy wpadło. Wzorem byłego właściciela w celu ogrzania kruszynki schowałem go za pazuchę. „Hodowca” pożegnał nas serdecznym i krótkim „To ja spadam” i tyle go widzieliśmy. I chyba muszę to poczytać za szczęście. Do szczeniaka była dołączona książeczka szczepień. Szczepienia były. Jakieś. Podpis nieczytelny a pieczęć rozmazana. I tak zostałem właścicielem mojego pierwszego psa. Mojego ukochanego i nieodżałowanej pamięci Rybaka. Po dotarciu do domu lakonicznie oświadczyłem – otwórz plik. No i wiecie ci tam było napisane? Ha. Napisane było „Dostanę szczeniaka”!!! Ha! Ah ten Ja.

                Opisałem to wszystko pomimo tego, że nie należy do głównego wątku naszych przygód. Ale dzisiaj jesteśmy już dużo mądrzejsi w doświadczenia. Nie wiemy jeszcze wszystkiego, ale to jest tylko kwestią czasu, natomiast jest to klasyczny przykład jak nie powinno się kupować psa. Jesteśmy dziś dużo bardziej doświadczeni i dużo więcej rozumiemy. Wiemy, że psa nie kupuje się nocą na stacji benzynowej. No chyba, że akurat ajent jest hodowcą i przy każdym dystrybutorze znajduje się kojec. Ale nie jestem pewien czy z takiej „hodowli” chciałbym kupić cokolwiek. Nawet benzynę.  Psa nabywa się od odpowiedzialnego hodowcy, który, i to ważne bardziej ocenia Was niż Wy jego. Potrafi przed sprzedażą oceniać nas przez, nawet kilka godzin. Zakup psa to bardzo poważna decyzja. Co więcej sprzedaż psa to decyzja jeszcze poważniejsza. Dlatego nigdy nie popełniajcie naszego błędu i nie kupujcie psa w ciemnym zaułku. My mieliśmy niewyobrażalne szczęście. Rybak był psem doskonałym. Pod każdym względem. Posłuszny, mądry, chętny do nauki, kochający nas i dzieci, zdrowy, silny i wesoły. A to, że nie cierpiał bokserów to mały „pikuś”. Zresztą „Pikusiów” też nie cierpiał.  Był mój tak jak ja byłem jego. Niestety to był mój los na loterii i nie sądzę bym kiedyś miał jeszcze takie szczęście. Jako, że jest to blog o psach rasy Akita był to jedyny i ostatni mój opis Rybaka. Takie moje epitafium dla Niego. Teraz chciałbym opisać jak to należy robić. Najsampierw rozglądamy się po rynku. Oczywiście kiedy to robimy nie ma żadnego dostępnego szczeniaka. No tak już jest. Pozostaje nam opcja wziąć co jest, lub zaczekać. Niecierpliwym i spragnionym szczenięcia już teraz i zaraz. Mam nadzieję, że traficie takich hodowców jak my. Ten właściwy Wam powie „A poszli wy won obszczymury Akita nie jest dla dzieci!”. I na tym się skończy Wasza przygoda z Akitą – pluszakiem dla latorośli. I dobrze. Kupcie sobie patyczaka, albo chomika, albo Yorka, który zdominuje wszystkich w rodzinie. Piekło i szatani na ten pomiot chaosu. Ale do Akity należy podchodzić w sposób bardzo rozważny. To nie jest pies dla każdego. Ja wiem. Można w domu hodować najprzeróżniejsze zwierzęta. Są tacy co trzymają szczury. Piękna pasja. Kupujesz jednego. Sprzedawca zapewnia, że to zdrowy i silny samiec. Nazywasz go dajmy na to „Stefan”. Po tygodniu silny i zdrowy Stefan okazuje się być silną i zdrową Stefanią z siedemnastką potomstwa. Ok. Zakładam hodowlę szczurów. Zdaje mi się, że czytałem kilka książek gdzie było to modne i popłatne zajęcie. Albo na przykład kanarki. Kolorowe toto. Śpiewa pięknie. Szkoda tylko, że zaczyna o wschodzie słońca. Nie jestem pewien czy wiecie, o której latem wstaje słońce. Więc macie taki „szlag by trafił to przebrzydłe ptaszysko” budzik. Do tego sra gdzie popadnie, najlepiej w miejscach niemożliwych do wyczyszczenia. To jakiś imperatyw rasowy. Dlatego jeśli chcemy kupić cokolwiek polecam pająka. Taka tarantula w domu potrafi dostarczyć niezapomnianych wrażeń. Tak Wam jak i sąsiadom. Zwłaszcza w bloku. Jeżeli nadal decydujecie się kupić psa, a już Akitę w szczególności to zalecam cierpliwość. Poczytajcie na forach. Naprawdę kupa śmiechu. Jak obrady sejmu. Ale nie o tym. Zainteresujcie się hodowlami. Naprawdę warto. Psy rasowe narażone są na liczne przypadłości genetyczne oraz choroby charakterystyczne dla rasy. Więc należy rozejrzeć się za taką, która ma ich najmniej. Bo, że istnieją takie, które są ich całkowicie pozbawione wierzę tak samo jak w hmmmm. Kurde ja wierzę w strasznie dużo rzeczy, które jestem pewien istnieją. Głosy codziennie zapewniają mnie o tym, że jestem normalny. Ale nie o to chodzi. Kiedy już się zorientujemy w rynku, kontaktujemy się z wybranym hodowcą i dowiadujemy się na kiedy jest planowany miot, jakie są warunki zakupu, jaka jest szansa na obciążenia genetyczne, jaki jest współczynnik agresji w linii. Jeżeli odpowiedzi nas satysfakcjonują mówimy jakiego szczeniaka szukamy. Na początku mamy wpływ właściwie tylko na płeć. Bo nawet kolor potrafi się zmienić z wiekiem. Nie żeby od razu drastycznie. Np. kupujemy białą suczkę, która po czterech miesiącach robi się czarna jak noc w październiku. Tuż przed świętem zmarłych. W dodatku z gradobiciem. Ale jednak. Psy płowieją, lub też zyskują bardziej nasyconą szatę. Zależy to od pogody, słońca, diety, aktualnej mody panującej wśród sędziów. Czynników jest wiele. Rezerwujemy szczeniaka. I czekamy.

 My mieliśmy to szczęście, że w chwili porodu naszej nowej podopiecznej mieliśmy relację na bieżąco. Co się rodzi. Jakiej jest maści po opuszczeniu błon płodowych. Jak na porodówce. Z tym, że tam mnie nie wpuścili z flaszką, na co mogłem sobie pozwolić podczas słuchania relacji na żywo. Flaszka normalnie została skonfiskowana. Zapewne dyżurny lekarz ją wypił bo go Policja wyprowadziła, właściwie wywlokło-wyniosła kiedy czekałem na możliwość zobaczenia nowonarodzonej córki. Nieważne. Niech mu idzie na zdrowie. Czekaliśmy na pręgowaną suczkę. I była. Trzecia z miotu. Nasza Sroka. O ludzie. Nawet sobie nie wyobrażacie jaka to była radość. Narodziny mojej nowej córeczki opijałem trzy dni. 


Chodzi mi o to, że świadomy i przemyślany zakup jest podstawą. Chroni nas później przed bardzo trudnymi decyzjami. Wręcz zabójczymi dla duszy i sumienia. Nie będę się rozpisywał, bo nie prowadzimy bloga o zwyrodnialcach i dewiantach, których powinno się eliminować zaraz po urodzeniu, ale każdy kto dysponuje choćby szczątkowym sumieniem domyśli się o czym piszę. I taki zakup jest już bardziej na miejscu. Wiemy kogo, w jakiej kondycji, jakiego umaszczenia. Znaczy. Zadaliśmy sobie tyle trudu, wiadomo, że nam zależy. Dlatego teraz kupując psa dużo więcej czasu poświęcamy hodowcy i hodowli. I nie jest to związane z tym, że chcemy mieć własną hodowlę. To raczej zdrowy rozsądek. Duży pies ma duże zęby i miewa humory. A większość z nas ma małe dzieci. Dużo mniejsze od psa. Przemyślany zakup jest w tym wypadku rzeczą najważniejszą. Potem wchodzi rzecz jasna socjalizacja, szkolenia, nauka. Ale przecież najważniejsze jest to by nasz nowy domownik był zrównoważonym i zdrowym psychicznie, nieobciążonym genetycznie osobnikiem. A to może zapewnić tylko profesjonalna hodowla. I nie chodzi już nawet o Akity. Ale o każdego psa. I dlatego radzę wybierać psa mądrze i świadomie. Powyżej opisałem tylko jednego z psów, które kupiliśmy. Bo był pełen i byliśmy obecni od początku do końca. Przy Lisie nie mieliśmy tyle szczęścia choć sam proces zakupu był równie intensywny i wyczerpujący pod względem osobowościowym. Pytania o styl życia i to jak będziemy zajmować się szczeniakiem, czy będziemy dla niego odpowiedni i czy on nas zaakceptuje. Muszę powiedzieć patrząc na to z perspektywy czasu. Pełen profesjonalizm w obu przypadkach, czuliśmy się jak na rozmowie kwalifikacyjnej poddani weryfikacji i badaniu osobowości. Wtedy było to dla nas dziwne ale dziś jest przykładem do naśladowania.
Ja
Loki

piątek, 5 sierpnia 2016

Spacery vol.2



Spacerować czy ganiać po lesie?
Poprzednio opisałem jak wygląda mój spacer po okolicznych ulicach. Dzisiaj chciałbym podzielić się z Wami przeżyciami ze spaceru po lesie. Najsampierw wybór lasu. Osobiście lubię lasy, które oferują drzewa iglaste już wyrośnięte, z wielkimi połaciami mchu, bądź krzaczkami jagód. Mech oferuje grzyby, a jagody oferują, hmmm fioletowe palce, język i wargi. A no i jagody. W każdym razie las powoduje, że nigdy się nie nudzę spacerując. Szczerze mówiąc uwielbiam jeździć z moim ulubieńcem do lasu. Cisza, spokój, grzyby, spokój, cisza, jagody, spokój. No chyba, że jadą ze mną dzieci. Wtedy pozostają tylko jagody i grzyby. Ale dzisiaj spacer tylko z Akitą. Każdy lubi to, co lubi. Więc wybór lasu należy do każdego indywidualnie. Ja lubię las, który wygląda jak las. Nie jak zaniedbany ogród w którym jeżyny przejęły dominację. Mamy z Lisem swoje ukochane miejsca, w które jeździmy.

Znam las i wiem, że mści się na nieprzygotowanych. Tak więc w odróżnieniu od wyprawy po trawnikach wyprawa do lasu wymaga odpowiedniego ubioru. Przede wszystkim długie spodnie. Nawet w gorące dni w lesie jest chłodniej. Spodnie nie zabezpieczają przed zimnem lecz przed kleszczami. Koszula z długim rękawem. No i czapka na głowę. Nie potrafię nawet powiedzieć ile razy wracając z lasu, prowadząc samochód zauważyłem dzielnie pełznącego po nogawce kleszcza. Oczywiście następowała natychmiastowa relokacja stworzenia. Mam nadzieję, że coś je rozjechało, nim dotarły do rowu przydrożnego. Tak więc nie da się oszukać psa, a tym bardziej Akity co do wyprawy do lasu. Nie wiem jak on to robi, ale kiedy wyciągam moje stare kombaty i desanty, to on już wie. Naprawdę rozpoznaje spodnie i buty- o zaskoczeniu nie ma mowy. Przyjmuję na klatę. Dosłownie! Wszelkie oznaki radości i entuzjazmu. Ubrany, trochę poobijany, sponiewierany i oszołomiony siła akiciej radości - idziemy do samochodu. Tu następuje chwila szamotaniny. Ja chcę by wskoczył. On chce bym go podsadził. Czasami ja wygrywam, częściej on. Jedziemy, parkujemy w miejscu, z którego będzie łatwo wyjechać. Różnie bywa. Czasami deszcz pada i ziemia w lesie rozmięka. Dlatego warto wybrać miejsce, które umożliwi powrót. Otwieram bagażnik i wypuszczam rudo-biały tajfun radości. Tu nie ma mowy o smyczach, flexi czy sznurach. Jest radość i swoboda. Niestety jest też pewien mankament. Mianowicie okoliczni mieszkańcy mają brzydki zwyczaj skracania sobie drogi przez las. Jakby nie było ulicy, na której mogą ich, razem z ich rowerami, rozjechać zmotoryzowani. Nie- oni wolą zaryzykować spotkanie z dzikimi dzikami, wściekłymi lisami, królikami, srokami, sójkami i moim Lisem. To zdumiewające, im dalej w las tym więcej domniemanych kłusowników na rowerach. Nie rozumiem tego. My w lesie nie chodzimy po dróżkach. Idziemy na przełaj. Odnoszę wrażenie, że za każdym drzewem czai się miejscowy rolnik z rowerem. Autokarami ich dowożą czy co? Mniejsza z tym. Jesteśmy na łonie natury. Rolnicy z rowerami są nieszkodliwi. Dobrze, że okres polowań jest ściśle określony. Bo inaczej pewnie zastrzeliliby mnie, a co gorsza mojego Akitę. I o ile wybaczyłbym zastrzelenie mnie, to zastrzelenie mojego pupila spotkałoby się ze straszliwą i krwawą zemstą.  Ale wróćmy do spaceru bez drastycznych przygód. Puszczam tedy Lisa wolno. Momentalnie tracę go z oczu. Nie należy się jednak martwić. Akita zawsze potrafi wrócić do miejsca startu. Co więcej zawsze potrafi wrócić do Was. Prędzej Wy się zgubicie w lesie niż Wasz Akita. Więc wypuszczam go. Jak się rzekło momentalnie znika w lesie. Nie martwię się tym. W końcu mnie znajdzie i zaprowadzi do samochodu. Patrzenie na to jak biegnie jest czystą radością. Niestety Akita ma w duszy ukrytego łowcę. 

Z dostępnej literatury możemy się dowiedzieć, że najlepiej polują w tandemie. Jako, że nasza panna jest jeszcze za malutka na polowania to ja muszę spełniać rolę drugiego. Pewnego razu słyszę, że biegnie. Miga mi ruda sierść wśród drzew. Jest coraz bliżej. Nagle z krzaków wypada lis. Trudno opisać nasze zaskoczenie. On czterema łapami wrył się w ziemie. Mnie szczęka opadła do poziomu kolan. Rudzielec był tak zaskoczony, że przez kilka sekund wpatrywał się we mnie zdumiony. Następnie dał drapana w bok i tyle go widzieliśmy. Sekundę po tym Lisu wypadł z tych samych krzaków. Jak się okazało nagonił na mnie lisa. Niestety nie stanąłem na wysokości zadania i lis uciekł. Mieliśmy również podobne przygody z zającami i sarnami. Dlatego tak lubimy te wyprawy do lasu. Inaczej rzecz ma się z miejscowymi i zamiejscowymi rolnikami. Tymi co to ich autokarami dowożą. Kiedy na taki okaz natrafi mój Akita zaczyna szczekać. Słysząc szczekanie czym prędzej przemieszczam się w jego kierunku. Szczekanie znaczy się znalazł jakiegoś kłusownika-człowieka. Zazwyczaj jest to osobnik w gumofilcach, zastawiający się rowerem. Obłęd w oczach, włos rozwiany, wzrost nikczemny. Istny autochton. 


Akita stoi i sygnalizuje intruza. Intruz stoi, zastawia się rowerem i drze ryja, że jest mordowany. Tu muszę się pochwalić, że wystarczył jeden gwizd, by Lisu porzucił śmierdzącego obornikiem osobnika i podbiegł do mnie. Kurde jaki ja byłem dumny, z karności mojego ulubieńca. Ha klasa sama w sobie. Obiekt „ataku” zaprzestał głośnych ryków „ratunku” i „na pomoc” i startuje z pretensjami. Pies to powinien być na smyczy. I w kagańcu. I co to znaczy żeby puszczać tak groźne zwierzę wolno. Patrzę, słucham i nie wierzę. Na Policję mnie poda. Grzywnę będę płacił. Zatkało mnie. Wiem, że jestem mistrzem ciętej riposty, ale w tej chwili nie znalazłem słów. Dość kulawo zdołałem odeprzeć mnogość zarzutów mówiąc – Poje..ło Cię? – Tu nastąpiła tyrada na temat braku szacunku, że drzewiej lepiej bywało i młodzież (to niby ja) zwracała się odpowiednio do starszych. Właściwie to później zastanowiwszy się doszedłem do wniosku, że mój adwersarz mógł mieć o kilka lat mniej niż ja. Tyle, że życie i „keleris” styrały go tak, że wyglądał jak mój dziadek. Cóż. Nie słuchałem dalej. Oddaliliśmy się z Lisem w stronę samochodu. Tak więc pomimo tego, że o wiele bardziej lubimy spacery po lesie, gdzie można wybiegać i wyszaleć psiaka, to czyhają tam różne zagrożenia. Niektóre w gumofilcach.
                                                                                                                                                                      Ja Loki