Niedawno zwrócono mi uwagę, że
nie napisałem ani słowa o tym, jak to do stada dołączyła niejaka Ruda.
Niniejszym postaram się naprawić ten błąd. Był to kolejny pies w naszej hodowli
i sprawa była raczej poważna. Wymagała zastanowienia i przemyślenia. W końcu to
nie w kij pierdział. Jeśli się źle do tego zabierzemy skończy się tragedią albo
czymś jeszcze gorszym. No wiecie wprowadzenie nowej suczki do funkcjonującego
już stada Akit nie powinno odbywać się pochopnie i bez właściwego
przygotowania. W naszym domu już rozgościła się na dobre Sroka, która uważała
się za szefową. A tu nagle takie małe, takie rude, takie śliczne wkracza w jej
świat. I co z tym zrobimy? Jak ugryźć ten problem? Może bezpośrednio? Dlatego
nie chcieliśmy pozostawiać tej sytuacji samej sobie.
Uważaliśmy, że mniej niż
całkowita kontrola nie wchodzi w grę. Ruda została znaleziona na końcu świata,
w miejscu malowniczo zwanym Sewastopol. To w hmm, kiedyś Ukraina, obecnie
Rosja. A może odwrotnie. Kto ich tam wie? W gazetach piszą o tym regionie Krym.
W każdym razie daleko. Jak się okazało transport jest nieco skomplikowany z
miejsc tak odległych i tak nie-europejskich. Ruda, wtedy jeszcze Hitomi, miała
podróżować z rzeczonego Sewastopola do Moskwy. To takie miasteczko na
wschodzie. Mają tam jakiś placyk z czerwonym brukiem i taki domek zwany krem.
Ale pisany z L na końcu- pewnie z francuska. Czy jakoś tak, no podróż życia. Bo
niby po jaką cholerę wysłać psa najkrótszą drogą, skoro można przez Kamczatkę.
W końcu to Japończyk, więc niech jedzie przez Japonię. Ale nic nie mogliśmy na
to poradzić. Transport taki już miał ustalony przebieg trasy i nie chcieli go
zmienić bo oni do Polszy to tylko przez Syberię i ani kilometra bliżej, no
mentalność już taka. Jak coś do Polski to albo z syberyjskiej tundry, albo w
ogóle. Tak im zostało z poprzedniego systemu. Lubią nas tam niemal tak samo jak
my ich. No więc rozpoczyna się Hitomińska Wędrówka Ludów. Na początku kontakt z
bazą mieli świetny. Znaczy odbierali telefony i przekazywali wyczerpujący
raport o samopoczuciu naszego nowego członka rodziny, pełna profeska w
wykonaniu zaprzyjaźnionego narodu z Kraju Rad. My dzwonimy. Pytamy grzecznie.
- Co z psem? A oni:
- Szto? Nie panimaju.- Zatkało mnie.
- Jak wy
niepanimaju. Gadam do was po rusku przecież! W Odpowiedzi nieśmiertelne:
- Szto?
Nie no tak to my nie
porozmawiamy -Nie szto tylko co z psem?!
- Szto? - Czuję jak coś we mnie zaraz
zrobi bum.
- Z sobaką! Mówię przecież
wyraźne!!
W odpowiedzi niemal widzę te
znaki zapytania
- Kakają sobaką??
No i bum.
-Moją sabaką !!!
PRZECIEŻ MÓWIĘ WIELKIMI LITERAMI I POWOLI!!!
-Aaa sobaką…
Ludzie. W końcu.
- Tak sobaką.
Odpowiadam już nieco ciszej. Słyszą mnie tylko siedem domów dalej.
- Da. Sabaćka.
- No właśnie co z
moją sabaćką. Pytam już zupełnie spokojny.
– Kakają sobaćką? Słyszę w
odpowiedzi. Padłem trupem. To jak rozmowa z infolinią firmy udzielającej
taniego kredytu pod zastaw domu. Postanowiłem wziąć 10 głębokich oddechów.
Potem jeszcze 10.
- Zacznijmy od początku. Zaproponowałem ...
-U was jest sabaka? Pytam.
-Da. Słyszę w odpowiedzi. Dobra
nasza, mają psa.
-Mojego psa? Drążę dalej.
-Da. No jesteśmy w domu,
metaforycznie oczywiście.
- Co z nim? Jak się czuje, jak znosi podróż?
- Haraszo. Odetchnąłem z ulgą.
- To kiedy
będziecie? Drążę temat.
- A gdzie? ... Nie no jakiś Monty
Phyton.
- W dupie!- Wrzeszczę
- Gdzie??? Ja nie znaju Dupie.
Nie, no zdechłem. To jak rozmowa
z już nawet nie wiem z kim.
- Ludzie. Czekam na psa w Polsce.
Gdzie jesteście i kiedy przyjedziecie???!!!
Zasięg mojego głosu zwiększył się o
kolejne siedem domów.
- Kakają sobaką? Aaaaaaa, QRWA
moją sabaką.
- Ale kakają?
Coś mi zaczęło świtać.
- Skolko u
was sobak??
- Sześć.
Hmm. No dobra. Doszło do małego nieporozumienia. Bo ja
myślałem, że tylko z moim psem jadą. A tu jak się okazuje transport na szeroką
skalę zakrojony. Więc tłumaczę, że jest ruda i słodka i Akita i słodka i
śliczna i taka moja. W odpowiedzi chwila ciszy.
-A. Da. Horosza dziewoćka.- To już wiem.
-To kiedy będziecie?
-Gdzie?
Hmmm myślę sobie oni to
specjalnie robią? -No u mnie. Nadal spokojny.
-Gdzie?? Qrw… w przedpokoju. Ale
spokojnie odpowiadam.
- W Polsce. W Osowcu dokładnie.
- Aaa da. Osowiec. Za dwa dni.
- Za ile?!
- Za dwa dni.
- Wiecie, że Akit nie
można wwozić do Chin?
- Jakich Chin??
– A ile Chin, szlag mnie trafi
znacie?
– Szto?
Popadłem w stupor i
trwałem w nim kilka sekund. W końcu mój umysł odnalazł mnie i byłem w stanie
odpowiedzieć.
-Dlaczego za dwa dni?
- Bo tyle trzeba, coby z Moskwy
przez Litwę dojechać do Warszawy.
10 głębokich oddechów. Potem
jeszcze 10. I szybka rozmowa na migi z przebywającą obok żoną. „Zrób mi
nerwosol z melisą”. Równie szybka odpowiedź. Jaki nerwosol? „To nalej mi setkę.
NIE! Dwie setki”.
- Dlaczego jedziecie przez Litwę?
- Bo inaczej się nie da.
Znaczy co? Jedną ulicę tam mają?
Z Moskwy do Rygi i nic w bok? Ale wyżej ogona nie podskoczę. Przyszło się
pogodzić z nieuniknionym. 48 godzin. W sumie to nawet nieźle. Bo możemy razem,
ja i moja małżonką, stojącą obok mnie ze szklanką przeźroczystego płynu
pojechać na wystawę. A to ważna wystawa. 40-lecie klubu Akit w Niemczech. Trzy
koma siedem dziesiątych Akity na metr kwadratowy. No Akit po sam sufit. Więc
postanowione jedziemy razem. Pojechaliśmy. Wystawa spełniła wszystkie nasze
oczekiwania. Szkoda, że nie wygraliśmy. Ale co tam. Piękne psy, było na czym
oko zawiesić. Wystawa trwa dwa dni, więc jest czas pooglądać psy. Do tego można
posocjalizować się w towarzystwie. Pierwszy dzień za nami. Niestety z
przewoźnikiem kontakt urwał się magicznie. No jak za dotknięciem rózgi Dziadka
Mroza. Byli i nie ma. Zapewne zostałem dodany do listy osób, od których się nie
odbiera. Przyznaję krawatu nie miałem, a jak powszechnie wiadomo „klient w
krawacie jest mniej awanturujący się”. Na szczęście przerwa technologiczna
trwała nie dłużej niż 24 godziny. Stany lękowe i traumę dało się powstrzymać
już w siódmym miesiącu terapii zajęciowej z psychologiem, psychiatrą i
oddziałem szybkiego reagowania. Okazało się, że jechali przez tereny, gdzie
poczta dostarczana jest przez gołębie, a telefon komórkowy jest podstawą do
oskarżenia o czary. Ponieważ nie chcieli dołączyć do grupy stanowiącej opał na
zimne dni, przezornie powyłączali telefony i ukryli je wewnątrz przemytniczego
schowku w nadkolu. Po przejechaniu ciemnych miejsc nieoznaczonych na mapie, bo
miejscowi zjadają kartografów, kontakt wrócił. Okazuje się, że oni są pod
Warszawą. !!!.
- Gdzie?!?!
- No pod Warszawą.
- Znaczy taką Polską Warszawą?
Taką z Syrenką?
- Da. Minęliśmy Suwałki. Aaaa. Pod
taką Warszawą. Dobrze, proszę jechać ostrożnie. Drogi nie są tam najlepsze.
Chwila namysłu. Nawigacja ustawiona, walizki spakowane, psy rozsadzone w
samochodzie. Wracamy. Cóż szanse były wyrównane. Oni mieli jakieś 400 km, my
900. Dojechaliśmy jakieś pół godziny po nich. Pierwszy raz na żywo zobaczyliśmy
naszą małą Hitomi. No po prostu szał. Jaka ona śliczna. Jaka śliczna i mądra.
Jaka śliczna, mądra i posłuszna. Jaka śliczna … itd.
Oczywiście nie
zaniedbaliśmy środków ostrożności. Smycze i całkowita kontrola. W końcu to nowy
członek stada. Wprowadzać należy ostrożnie. Po małym kawałeczku. Nic na siłę.
Najsampierw Lisu. On jest rozsądny. Nowy w domu to dla niego żadna nowość. Lisu
podszedł do sprawy jak zawodowiec. Obejrzał. Powąchał z przodu. Powąchał z
tyłu. Oddał mocz na głowę. Stracił zainteresowanie. Kurde! Co za profesjonalizm!
Ze Sroką byliśmy jeszcze ostrożniejsi. W końcu to dziewczyny. Nikt normalny nie
wie, jak zareagują na siebie dwie baby. Zapewne się obrażą. Okazało się, że
Sroka przyjęła, wtedy jeszcze nie Rudą, dobrze. Podeszła, obejrzała, odeszła udając kompletny brak zainteresowania. Niestety Ruda nie podjęła wyzwania.
Poleciała gryźć Lisa w uszy. Takiego afrontu Sroka nie mogła ignorować. Niby
co? Szczeniara będzie ją ignorowała? Niedoczekanie. Nonszalancko znalazła się w
okolicy Rudej i niby to przypadkiem nosem ją trafiła. Po przypadkowym
obwąchaniu, któremu to Ruda poddała się z całkowitym brakiem zainteresowania i
bez wzajemności Sroka nieco speszona warknęła, ale jakoś tak bez przekonania. Zwłaszcza,
że została kompletnie olana. Pofukała jeszcze chwilę, ale bardziej z poczucia
obowiązku niż prawdziwej potrzeby. Ruda nadal bardziej interesowała się uszami
Lisa niż obrażoną Sroką. Tego było już za wiele dla biednej Sroczki. Zaszyła
się w kąciku i dąsała ostentacyjnie. Wprowadzenie Rudej przebiegło bez żadnych
zakłóceń. Pomimo olewającego stosunku do życia, który Ruda prezentowała na
każdym kroku, nie była dopuszczana do pozostałych psów samopas. Trwało to kilka
dni. Do chwili, kiedy byliśmy pewni, że można pozostawić psy same i nie trzeba
będzie inwestować w weta.
- Nie synku, chyba nie będzie to
Hitomi.
- Ale ona tak ma na imię, pada
odpowiedź. No i kłóćcie się z taką logiką. Chwilę trwało zanim wytłumaczyliśmy
mu sens nadawania naszego imienia. Zrozumiał, przyznał nawet, że to ma sens.
Następna była córka. Oczywiście, nic co się mówi w domu nie może ujść jej
wyczulonemu słuchowi. Przecież trzeba o czymś w szkole pani opowiedzieć. I tak podsłuchawszy,
jak zachwycamy się oczkami szczenięcia zdecydowała, że będzie się nazywała
Oczko. Padło jeszcze kilka propozycji takich jak Gwiazda, Księżniczka i kilka
innych, których nie pamiętam. Przez następnych kilka dni panował kompletny
chaos. Każdy wołał na maluszka inaczej. Doszło do tego, że w jednym zdaniu
potrafiliśmy nazwać ją trzema różnymi imionami. Na szczęście ona ni cholery nie
rozumiała o co nam chodzi. Bo ona tylko pa ruski gadała. Co by się nie mówiło,
nic nie docierało. Olśnienie napadło moją żonę, która zaobserwowała
charakterystyczny błysk niezrozumienia w oczku. Ma wprawę, obserwuje mnie
przecież od dawna i wie jak wygląda ten błysk. No wiecie, gdy do mnie mówi, a ja
nie wiem o czym. Bo przecież mówiła mi o tym jakiś kwartał temu. Powinienem
przecież pamiętać. W końcu ona pamięta. Tak więc to ona zaobserwowała kompletny
brak zrozumienia. Na jej to polecenie zacząłem porozumiewać się z Rudą w jej
rodzimym języku. To dopiero był szał radości. Nareszcie ktoś mówi po ludzku. W
końcu trzeba było podjąć męską decyzję. Jedna Akita, jedno imię. A imię jej
Ruda, żeby sparafrazować pewien tytuł.
Ja wymyśliłem, ja sam. To położyło kres
zamieszaniu. Jest ruda i będzie Ruda. Najlepiej skonkludował to Eryk.
-Tato ale ona ma już imię. – No
właśnie synku, nazywa się Ruda.
-Nie tato, ona nazywa się Hitomi.
No tak… niektóre rzeczy się nie zmieniają.
Ja
Loki