Ashke Inu. Domowa hodowla Akit Japońskich.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hodowla. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hodowla. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 czerwca 2018

Psać czy nie psać z psem.



Witam.
Pojedziemy anagramem. Muszę przyznać, że całkiem zgrabny. Nawet jeśli to moja żona wymyśliła. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o psie w łóżku. Dawno, dawno temu, uważałem, że pies w łóżku nie idzie w parze z wyspaniem. Właściwie to nadal tak uważam… chyba. Ale odmieniła się sytuacja. W chwili obecnej mam piesa w łóżku każdej nocy. I hmmm… nadal tego nie lubię. Wytłumaczę to później, wtedy zrozumiecie. Ale od początku. Kiedy zostałem dumnym opiekunem mojego pierwszego Akity, w mojej głowie funkcjonował pogląd, że dla psa nie ma miejsca w łóżku, na kanapie, właściwie wszędzie tam, gdzie on chciał wleźć, a ja leżałem, siedziałem czy spałem. Musiałem dojrzeć do zmiany decyzji. Musiałem również zdać sobie sprawę z tego, że nie ma nic zdrożnego w psie na kanapie zwłaszcza jeżeli sam go tam zaproszę. Właściwie pod warunkiem, że go tam zaproszę. Jak już wspomniałem najsampierw nie pozwalałem żadnemu z moich psów wchodzić na kanapę, a co dopiero do łóżka. Niestety moja żona ma odmienne zdanie w tej kwestii. A cała sytuacja wyglądała następująco:
Leżę sobie na kanapie. Moje psy leżą obok na ziemi, zaznaczam. Wychodzę z pokoju pełen spokoju o moje miejsce, wracam i co widzę? Kanapa cała zapsiona. Wtedy jeszcze miałem tylko dwa psy. Niestety to wystarczyło, żeby zapsić całą kanapę. Stoję porażony zdumieniem, niewiarą i jeszcze większym zdumieniem. Jak to? Przecież one nigdy na kanapę nie właziły. Dlaczego zaczęły. Tracę pozycję? Rzucają mi wyzwanie? Mamy się … hmm … gryźć?
- Wypad z baru. Znaczy spadać z kanapy. Widzę niebotyczne zdziwienie w ich skośnych oczkach: Ale dlaczego? Zlazły obrażone. Myślę sobie, że przecież nigdy nie było przyzwolenia na kanapo-leżenie. Stan taki trwał kilka dni. Aż pewnego dnia wchodząc niespodziewanie do salonu zastałem widok, który powalił mnie na kolana. Moja wielce szanowna małżonka leży na kanapie opatulona w psy. Stoję i analizuję. Moje myśli galopują jak stado mustangów z rozwianymi ogonami i ogniem w oczach. Chwilę porozkoszowałem się tą wizją gdyż nie należy rezygnować z dobrych porównań. Żonka ogląda telewizję nieświadoma obecności swojej nemezis. Psieski natomiast, mające nieco więcej instynktu samozachowawczego zaczęły chyłkiem uchodzić z kanapy. Nie sposób opisać oburzenia mojej połowicy na taką rejteradę. „Ej” zakrzyknęła oburzona. Psy dały dyla. Mądre są. Stoję z tyłu i patrzę jak moje „lepsze” pół pertraktuje powrót na kanapę.
– No chodźcie, no do mnie, no chodźcie, ej, ej, no chodźcie. Psy udają, że oglądają swoje stopy. Z ich postawy jasno wynika „No wiesz, byliśmy tam, ale teraz nas tam nie ma. Tłumacz się sama.” W końcu nawet do mojej żony dotarło, że coś jest nie tak. Obraca się i co widzi? Mnie. Napompowany słusznym gniewem, jak gradowa chmura wypełniona urażoną dumą, szykuję się do miażdżącej tyrady i co słyszę?
– Przestań straszyć psy! Zakrztusiłem się gniewem i urażoną dumą. Kiedy już się wykaszlałem byłem gotowy odezwać się.
– Ale jak to? – Na tak postawione pytanie uzyskałem odpowiedź na jaką zasługiwałem.
– O co ci chodzi?
– No wiesz. – odpowiadam inteligentnie.
– Co wiem? – słyszę równie inteligentną i elokwentną odpowiedź. Na usta ciśnie mi się rymowana odpowiedź. Ale nie odważę się. Szukam w umyśle słów odpowiednich do poziomu mojego zdumienia i oszołomienia. Znajduję!
– No wiesz? – Dukam.
– Masz zawał? – słyszę w odpowiedzi.
– Nie. – stawiam diagnozę, czuję się niemal jak D.M. House.
– Udar? Zadzwonić po pogotowie?
– odpowiedzią biję na głowę każdego oratora – Że, co?
– No bo wyglądasz jakbyś miał zejść.
– No tak. Przyszedł mój czas. Otwierają się bramy. Za nimi stoi Mroczny Kosiarz. Już zacząłem się żegnać z doczesnością, gdy zdałem sobie sprawę, że nie mam zamiaru się rozstawać z tym światem.
– Przestań mnie pakować do trumny! Ubezpiecz mnie najpierw. – Wiecie biznes jest biznes. O interesy trzeba dbać. Widzę gonitwę myśli na twarzy mojej żony. W końcu wygrywa wyraz niezrozumiałego zdumienia.
– Ale ty jesteś ubezpieczony. Podwójnie, jeśli zejdziesz na zawał.
-  … - Acha. – Kurde kiedyś przeczytam to OWU. – A ile dostaniesz, jak zejdę na zawał? – pytam prowadzony niezdrową, zapewne dla mnie, ciekawością?
– O co ci chodzi? - Sprowadza mnie na ziemię.
– No bo wiesz, tak sobie kalkuluję i wychodzi mi … - zdaję sobie sprawę, że kopię sobie dołek. – Co ty mnie tu zagadujesz ubezpieczeniami. – Oświadczam pełen słusznego gniewu. Nie dość, że psy leżą na kanapie to jeszcze mnie do grobu kładą. I to na zawał. Podwójnie płatny co prawda, ale zawsze. – No bo mnie chodziło o to, że psy leżą na kanapie. – oświadczam nieco zdezorientowany.
– No i co z tego? - słyszę w odpowiedzi.
-Ehmm … no nic. Ale tak nie wolno. Prawda? – Pytam odważnie.
– Ale o co ci chodzi? – Muszę przemyśleć strategię. Coś mi się inicjatywa wymknęła. Czuję się co nieco winny. Ja tu miałem rozpętać piekło słusznego gniewu, a nie się tłumaczyć z tego, że przyszedłem w nieodpowiednim momencie. Przechodzę do kontrataku. – Psom nie wolno wchodzić na kanapę!
– Wolno – słyszę w odpowiedzi. – Kiedy je zapraszam.
– Yyy, a długo już je zapraszasz? – Od jakiegoś czasu. – No tak człowiek się stara być konsekwentny, uczy, wymaga i co z tego ma? Ktoś przychodzi i uczy czegoś wręcz odwrotnego. Nic dziwnego, że pies może zgłupieć. Jeden mówi to druga tamto. Nieco to różne od konsekwencji. Ale faktem jest, że można psa nauczyć, żeby nie wchodził na kanapę. Przynajmniej przy Was. Bo kiedy nie będzie Was w pobliżu nie liczcie na to, że pies odpuści kanapie. Grunt to wspomniana wcześniej konsekwencja, której znaczenie pokazałem później w słowniku mojej żonie. Okazało się, że cały czas wiedziała o co chodzi. Jaaaasne… bujać to my a nie nas. Tak czy inaczej konsekwencja to klucz do sukcesu.
 Nie macie wpływu na to co się dzieje, kiedy Was nie ma. Ale macie całkowity wpływ na to co się dzieje, kiedy jesteście. Kiedy psies włazi na kanapę, a wy nie życzycie sobie tego, zganiacie go. Bezwzględnie i bezwarunkowo. Oczywiście wykorzystujecie do tego celu takie komendy jakie wypracowaliście. Bo ja wiem? Nie wolno, Fe, Be, Nie, Zostaw, Złaź zakało, Spierdalaj sierściuchu… a nie to do kota.  Nie krzyczymy, nie awanturujemy się, to nie jest wasz współmałżonek. Pies zrozumie, że nie to nie bo tak i c.uj. Tzw. asertywność po kaszubsku. Nie obrażając Kaszubów. Bardzo mi się podoba więc nie mam nic obraźliwego na myśli. Co więcej z upodobaniem ją stosuję. Ale kiedy macie ochotę na poprzytulanie się zawołajcie psa. To wy decydujecie, kiedy może przebywać z Wami na Waszym miejscu. Przekaz musi być jasny i prosty. Kiedy ja zapraszam to TAK. Kiedy nie wołam to NIE. Ważne, żeby każdy stosował się do tej zasady. Brak zasad to chaos. A w chaosie bardzo łatwo o utratę kontroli. Psy chaosu nie lubią, więc jeśli Wy nie potraficie zapanować nad stadem, on/ona się za to weźmie. Zwłaszcza jeśli jest Akitą. Co innego spanie z psem. Jest to coś czego nie da się ukryć. No bo niby jak. Wielki, futrzasty stwór pod kołdrą. Można to pomylić tylko z jednym. Mianowicie „Monster Inc.”. Ale jeśli nie produkujecie energii z krzyku to raczej nie jest to James P. Suliivan, więc wyjaśnienie jest jedno: Macie psa w łóżku.  Teraz pozostaje pytanie. Jest tam za Waszą zgodą i wiedzą, czy wlazł cichcem, kiedy byliście odwróceni do ściany. Jak już wspominałem jestem zwolennikiem nie-spania z psem. Wiecie łóżko ma ograniczony gabaryt. Pies mały nie jest i ma pazurki. No niby żona pazurki też posiada, ale nie daje się wygonić z łóżka. O rozmiarze nie będę się wypowiadał, bo się obrazi. Wracając do meritum. Przez bardzo długi czas byłem zdecydowanym przeciwnikiem spania z psem. Z różnych względów. Głównie chodziło mi o to, że jest to moje miejsce spoczynku i jako takie jest tylko moje. 
Ja się nie pcham spać w ich posłaniach. Więc wymagam wzajemności. Jako przewodnik stada nie życzyłem sobie, aby ktoś spał w moim legowisku. Ostatnimi czasy zmieniło się nieco moje nastawienie. Chciałbym z góry zaznaczyć, że wbrew obiegowej opinii, nasze psy nie są kozami. Ich zachowanie zwłaszcza podczas konsumpcji trawy temu przeczy, ale zdecydowanie kozami nie są. I jako takie nie chodzą po schodach, zwłaszcza jeżeli te zawierają dziury, lub są ażurowe. Boją się takich schodów, gdyż nie są nauczone po nich chodzić. Wspominam o tym, bo sypialnia nasza znajduje się na piętrze i żaden pies nie ma odwagi wejść do niej po schodach. W sumie bardziej przypominających drabinę niż klasyczne schody. Nie żebyśmy mieszkali w jakiejś stodole z ustawionymi drabinami pozwalającymi dostać się na pięterko. Jako że psy do sypialni się nie pchały drzwi do niej nie były zamykane. Na moje nieszczęście pewnej nocy odkryłem, że niezamykanie drzwi ma pewien zasadniczy mankament. Tej pewnej nocy mianowicie, ze zdumieniem i zgrozą odkryłem, że moja żona sierścią porosła.
Nie wiem, czy doświadczyliście kiedyś podobnego stanu egzystencjalnej niepewności, kiedy to pogrążeni w głębokim śnie czujecie na żebrach pociągnięcie pazurów. Nie w pełni obudzony przesunąłem się, aby drapiąca żona miała miejsce. Niestety drapanie nie ustawało. Pamiętam jak przez opary snu pomyślałem, że musi zmienić manikiurzystkę bo ta w ogóle nie zna się na robocie. Jako że groziło mi całkowite wybudzenie postanowiłem spacyfikować nocnego drapacza. Jedyny znany mi sposób to przytulić, zawsze działa uspokajająco. Cholera wie czemu? Jak umyśliłem tak zrobiłem. Wyobraźcie sobie moje zdumienie, co więcej przerażenie, gdy odkryłem, że małżonka w nocy przeszła zatrważającą przemianę w wilkołaka. Gonitwa myśli wyrwała mnie ze stanu półprzytomności. Pierwsze co pomyślałem było „Kurde będzie musiała golić twarz moją maszynką”. Nieco się zawstydziłem takiego podejścia, ale drugą myślą było „znaczy jak ja się z nią na mieście pokażę. Na smyczy? Może na flexi, będzie miała swobodę ruchu”. I na koniec „Kurde, a jak pogryzie moje psy, trzeba będzie ją uśpić!”. Obudziłem się. Znaczy tak całkowicie. Jako że świt był blisko nieco światła wpadało do pokoju. Patrzę i mam ochotę obudzić się jeszcze raz.

- Sroka co ty tu robisz? Pytam zdziwiony, zniesmaczony wręcz zdegustowany. W odpowiedzi zostałem wylizany po twarzy. Cóż z taką odpowiedzią się nie dyskutuje. Przynajmniej nie w łóżku. Przez chwilę rozważałem kuszącą opcję stałej wymiany żony na suczkę niestety nie jestem pewien czy taka propozycja z mojej strony nie skończyłaby się trwałym kalectwem. Moim. Więc odpuściłem pomysł. Ehhh... Oczywiście kocham moją żonę i nigdy jej nie zamienię. Cóż swobodny dostęp do tekstu ma tą wadę, że każdy może to przeczytać. Nasuwa mi się tekst jednego z najlepszych polskich zespołów rockowych „i żywy stąd nie wyjdzie nikt”. Ciekawe dlaczego? Wracając do psa w łóżku. Nie bardzo wiedziałem skąd Sroka w pieleszach. Okazało się, że wiedziona nieodpartą potrzebą przebywania w pościeli pokonała strach i wspięła się na schody. Potem już było z górki. Wystarczyło cicho wleźć do łóżka, oczywiście w sam środek i zagrzebać się pod kołdrą. Siedzę na łóżku i rozważam różne alternatywy. Niestety Sroka nie wygląda jakby się gdzieś wybierała. Właściwie to wygląda na zadowoloną. Leży sobie kołami do góry, rozwalona w poprzek łóżka, dzięki czemu ja obudziłem się w połowie na podłodze, i wygląda na szczęśliwą. No i jak tu psa pozbawić dobrostanu? Nieludzkie to. Pomimo tego, że nadal jestem przeciwnikiem spania z psem jakoś nie mogę się zdobyć na to by wywalić go z łóżka. Dziwne to. Kiedy zapytacie mnie czy pies powinien spać w łóżku. Odpowiem - Nie. Na pytanie - Czy ty śpisz z psem w łóżku? - Oczywiście. Nie oszukujmy się. Każdy kto jest tak pierdlonięty na punkcie psów jak ja i każdy kto to czyta… zrozumie. Czasami wchodząc do sypialni zastaję Srokę wywaloną na moim miejscu. Co robię? Pełen słusznego oburzenia zdecydowanie, aczkolwiek delikatnie przesuwam ją na środek łóżka i kładę się obok. Oczywiście kieruje mną czysta interesowność. No bo wyobraźcie sobie nocnego złodzieja kołdry i  nie mówię tu o psie. Kiedy Sroka leży pośrodku każdy ma jasną sprawę w kwestii kołdry. Ta część jest moja tamta nie moja. I kiedy 28 kilogramowa Sroczka leży pośrodku sprawa jest jasna i klarowna. Czasami w środku nocy budzą mnie odgłosy szamotaniny na przeciwległym krańcu łóżka. Ktoś tam bezskutecznie usiłuje dokonać kradzieży kołdry. Uśmiecham się wtedy sennie i delikatnie klepię Srokę, żeby przypadkiem sobie nie poszła. Od tego pierwszego razu, kiedy to wdrapała się do nas, Sroka co noc śpi z nami w sypialni. Czasem z nami w łóżku, czasem obok, to te gorsze noce- marznę wtedy. Ale ona zaraz przyjdzie, położy się obok i grzeje mnie swoim ciepłem. Nie ma nic lepszego niż taki przyjaciel w zimną noc. Jeśli nie przeszkadza wam sierść na poduszce, w ustach i … no tak mokre plamy. Bo Sroka jest fanatyczną wręcz lizaczką. Cóż, jakoś przywykliśmy. W tej chwili nie mam już nic przeciwko temu by oglądać TV z psem leżącym przy mnie na kanapie. Pod warunkiem jednak, że sam go tam zawołam. Nadal gonię psy, jeśli same tam włażą. Właściwie teraz nie wyobrażam sobie jak mogłem kiedyś relaksować się bez pachnącego sierścią gościa przy boku.       

Ja
Loki

piątek, 3 listopada 2017

Veni, Vidi, Vici EDS 2017 Kiev -Happy End



Dzień trzeci. Żadnych wystaw. Wszyscy mamy wolne. Czas na wakacje i związane z nimi atrakcje. Zwiedzanie. Trwa długi weekend. Centrum miasta wyłączone z ruchu. 9/10 miejscowej armii stoi na Majdanie i się prezentuje. Reszta zapewne stoi na warsztacie. Wojna wojną, ale na paradzie trzeba pokazać jakiś czołg. Więc decyzja podjęta, kobyłka u płotu, klamka zapadła i takie tam. Idziemy zwiedzać. Samochodem przemieściliśmy się do centrum. Znanego nam z poprzednich wyjazdów. Zaparkowaliśmy zgodnie z miejscowym zwyczajem na zakazie. Wypakowaliśmy psy i ruszamy w miasto. Łazimy po ośrodku turystycznym i kulturalnym, podziwiamy czołg, amfibię, wyrzutnie rakiet i inne takie. 

 
Dookoła dzieciów jak mrówków, chyba wszystkie miejscowe przedszkola wypuściły przybytek na Majdan. Każda z tych dziecin widzi puchatego mordercę i nic, tylko by się przytulała. Już mieliśmy zamiar zrezygnować ze zwiedzenia w celu uniknięcia zaduszenia psów, tymi małymi, lepkimi rączkami gdy! I tu niespodzianka, zresztą jakże miła. Rodzice są tak zadziwieni tym, że prowadzamy psy na smyczy i to w mieście, że momentalnie stajemy się atrakcją turystyczną. Jednak wszyscy zanim dopuszczą dzieci do psów grzecznie pytają, czy można i…, i tu zaskoczenie. Ile to kosztuje. Wydają się zaskoczeni odpowiedzią, że to gratis. Ludzie chcieli płacić za zdjęcia z naszymi psami. Niesamowite. Spacerowaliśmy po Majdanie kilka godzin. Wspaniała lekcja socjalizacji dla psiaków. Jedna obserwacja- Kijowianie nie trzymają chyba psów w celach rekreacyjnych. Bo ludzi, których widzieliśmy z psami łatwo zakwalifikowaliśmy jako wystawowiczów. Miejscowych z psami nie widzieliśmy. Widzieliśmy wszystko, wiemy już wszystko, psy zmęczone jak diabli. Poszły spać, kiedy tylko weszliśmy do pokoju. Dzieci śpią więc postanowiliśmy chwilę poimprezować. W końcu to też urlop, nie tylko wystawy. Udałem się więc byłem na zaprzyjaźniony „Shell”. Żadne wyjście nie mogło się obyć bez psów, zabrałem Lisa i Rudą. Bo świetnie wyglądają razem. A z poprzednich doświadczeń wiem jakie wrażenie wywierają na obsłudze stacji. Więc poszedłem z psami na stację. I tu dzwon. Wypadł do mnie pan ochroniarz i mówi, że z sobakami nie lzia. Znaczy, jak to nie można? - pytam grzecznie. Wczoraj można a dzisiaj nie. Tu musiałem wysłuchać wykładu o tym, że nigdy nie można. Nie tylko dzisiaj, ale i wczoraj i przedwczoraj. Nie wyprowadzałem pana ochroniarza z błędu jak bardzo się myli i jak bardzo można, gdy go nie ma. Dlatego tłumaczę mu, że ja tylko po hot-dogi i coś do picia. On mi na to, że z psem nie tylko hot-doga ale i paliwa nie dostanę. Ale ja nie chcę paliwa, nie takiego ale jak to? To po jaką cholerę na stację przyszedłem? Odniosłem wrażenie, że rozmowa zmierza w kierunku, którego nie chcę kontynuować. Miałem wrócić z hot-dogami i flaszką, a nie 10 litrami benzyny w kanistrze. Oki-zmiana taktyki. Tłumaczę ochroniarzowi co ma dla mnie nabyć, kiedy ja będę trzymał psy na zewnątrz. Ciężko było, ale dałem radę. Sięgam do kieszeni i… ha tu niespodzianka. Gotówki nie mam. Tylko karta. No przecież nie dam jakiemuś twardogłowemu ochroniarzowi pinu do karty. Nie no szlag. Miałem wrócić po 20 minutach, a tu już godzina mija. Choroszo mówię wpadając na pomysł godzien ostatecznego rozwiązania. Dzierży. Mówię i podaję ochroniarzowi dwie smycze. Na końcu każdej siedzi znudzona, ruda Akita. Ochroniarz zdębiał. Nie dałem mu czasu na reakcję i wszedłem na stację. Super. Cel osiągnięty. Nabywam hot-dogi, napoje, gadam z obsługą. W końcu do mnie dotarło, że obsługa kieruje spojrzenia gdzieś za moje plecy. Kojarzenie miałem wolne, więc chwilę to trwało. Odwracam się i co widzę. W drzwiach stoi jak słup soli ochroniarz. Ani drgnie. Ręce trzyma złożone jak do modlitwy. Pewnie nawet żarliwie się modlił. Lisu siedzi plecami do drzwi, a Ruda uśmiechniętym pyskiem do wnętrza stacji. Przed Lisem kolejka ludzi chcących zatankować. Na oko z siedem osób. Przed Rudą trzy osoby, które były na stacji w chwili gdy udało mi się na nią wtargnąć. Wszyscy grzecznie stoją w kolejeczkach i czekają aż ogarnę swoje sprawy i raczę zabrać psy z przejścia. Ochroniarz wyglądał jakby bardzo żałował swego uporu. Z natury jestem miłosierny więc odwróciłem się do obsługi i przeprosiłem za kłopot. Po czym poszedłem dobrać do zakupów jeszcze chipsy. Niby nie miałem żadnych kupować, ale nie mogłem się oprzeć. Zapłaciłem, odebrałem psy od ochroniarza, który nagle odkrył, że jest człowiekiem głęboko wierzącym. I udałem się do hotelu. Z drugiej strony podziwiam żelazne opanowanie tego ochroniarza. Pomimo tego, że zapewne bał się jak diabli, nie wypuścił smyczy z dłoni i nie uciekł z wrzaskiem. Maładziec. Nadszedł ostatni dzień wystaw. To na co wszyscy czekaliśmy. EDS 2017. 

Wystawa jak już pisałem ogarnięta w całej rozciągłości. Pod względem organizacyjnym nic do zarzucenia, no może parę szczegółów. Nie warto o nich wspominać. Nie psujmy wrażenia. Sędzia wyrąbany w kosmos pod względem kompetencji. Japończyk. Pełen szacun. On nie chciał oglądać handlera. Dwa razy dostałem po łapach usiłując zwrócić uwagę Rudej. On oglądał, obchodził, mierzył, zaglądał w zęby i oczy. Oceniał wyraz, wygląd, szatę i charakter. Tak profesjonalnej oceny nigdy nie doświadczyłem. Ruda 3 miejsce. 

Myślałem, że się popłaczę ze szczęścia. Lisu. O tu stawka poszła w górę tak wysoko, że aż,aż! Stawka, że nie mieści się na ringu. I 3 miejsce w Europie! Popłakaliśmy się. Tak szczęśliwi jeszcze nigdy nie byliśmy. 



Ale szczęście zawsze ma swój koniec. Nadszedł straszny moment wyjazdu. Trzeba załatwić dokumenty do wyjazdu. Staję więc w ogonku z paszportami. Po jedynych 45 minutach dotarłem do biureczka. Gadka szmatka. Ale do rzeczy. Czy mam opłaconą taksę za wydanie decyzji administracyjnej? Co mam? Znaczy, że gdzie to trzeba zapłacić. Proszę się nie martwić, potrwa to tylko chwilę, pójdzie pan do bloku B gdzie jest oddział banku i tam zapłaci pan. Następnie pan wróci i ja panu dam decyzję, oświadczenia, pieczątkę w paszportach. Z tym wszystkim uda się pan do biureczka obok. I Tam szybciutko wydadzą panu międzynarodowy certyfikat na wyjazd. Spojrzałem w bok. Kolejeczka niknęła mi z oczu za horyzontem. Na oko z tysiąc osób. I ciągle dochodzą. Włos zjeżył mi się na głowie. Myślę sobie. Muszę się śpieszyć, kolejka wciąż rośnie. Biegnę do oddziału banku. Na litość. Co za szczęście. Kolejka jedyne dwadzieścia trzy osoby. Kurde przynajmniej tu szybko pójdzie. Godzinę później odnalazła mnie żona z zapytaniem co ja qrwa robię i gdzie jestem. Rzeczowo wyjaśniłem, że pani w okienku inkasuje 50 łachów za opłatę administracyjną. Nie wiadomo, dlaczego obsługa jednej osoby zajmuje jej 15 minut. A teraz się zmęczyła i ma półgodzinną przerwę. Jeśli z przepracowania nie dostanie zawału, wylewu lub udaru, to za kwadrans podejmie czynności służbowe. Widząc wyraz kompletnego niezrozumienia na fizjonomii mojej żony, począłem wdawać się w zawiłe tłumaczenia na temat różnych kolejek, które jeszcze mnie czekają. Ponadto wytłumaczyłem, że z biureczka nr 3, które było pierwsze, muszę się udać do okienka 1, drugiego w kolejności. Następnie tylko biureczko 7, z niego do boksu 4 i już tylko biureczka 5 i 2. I jesteśmy w domu. Znaczy możemy rozpocząć powrót. Moja żona jak zwykle pragmatyczna, zadała jedno pytanie. To znaczy za ile będziemy mogli wyjechać. Wyższa matematyka nie jest mi obca, więc momentalnie, korzystając z palców u rąk i nóg obliczyłem. Za 14 godzin startujemy. Hmmm… oświadczyła moja światła małżonka. Pierdol to. Oświadczyła treściwie. Będziemy się martwić później. 


Nawet z miejsca Lisa się tak nie cieszyłem, jak z możliwości opuszczenia kolejki. I już zmierzamy w kierunku granicy. Pejzaże znane i rozpoznawalne. Każda sekunda przybliża nas do domu. I w końcu, na horyzoncie, w zapadającym zmierzchu ukazuje się upragnione przejście graniczne. Kolejka do przejścia liczy może ze 300 metrów. Błahostka. Niepokojący jest jedynie widok ludzi rozłożonych w niej jak na pikniku. Stoły zastawione kolacją, krzesełka, kocyki piknikowe. I najważniejsze. Przez pół godziny kolejka nawet nie drgnęła. Patrzę na lewo i tam jakieś samochody mkną w kierunku upragnionego przejścia. Dalej widzę wielką konstrukcję, pod którą przejechaliśmy podczas wjazdu. Na szczycie napis, którego w drodze na wystawę nie widziałem. Oświadcza, że cała Ukraina walczy z korupcją i mówi jej jedno stanowcze NIE. Postanowiliśmy rozejrzeć się w sytuacji. Zasięgnąłem języka na początku kolejki. Okazało się, że kolejka porusza się w tempie 1 samochodu na kwadrans. Pan, który był w kolejce u samego szczytu oświadczył, że czeka już 8 godzin. Jeszcze tylko godzina i przejedzie. Jak wspomniałem wcześniej po lewej był pas ruchu, gdzie samochody przejeżdżały zadziwiająco szybko. Zapytałem o niego mego interlokutora. Oświadczył, że to pas płatny. Jak płatny? Pytam. Ano widzisz ten samochód? To nie samochód, oświadczam. To radiowóz. No właśnie. Odparł. Następnie wyjaśnił mi zasady korzystania z niego. Spojrzałem tęsknym wzrokiem na wielki napis o walce z korupcją. Ha. Kapitalizm pomyślałem. Wróciłem do naszego pojazdu i po podliczeniu zasobów finansowych wyszło, że stać nas na pas szybkiego ruchu. Zaznaczam, że brały w tym udział trzy różne waluty. Wiecie taka bramka na autostradzie, mocno international. Tylko droższa. Z niemałym trudem, cofając w kolejce dostaliśmy się na tenże upragniony pas. Nie będę opisywał komu i ile. Jeśli jechaliście lub będziecie jechać sami się dowiecie. Powiem tylko, że działa. Można przekroczyć granicę w dwadzieścia minut. Od momentu opłacenia minęło może czterdzieści minut i staliśmy na ostatniej bramce czekając na weterynarza. W tę stronę się znalazł. Pewnie od początku siedział na tej stronie przejścia. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawił się znikąd. Następnie tłumaczył mi zawile jakich dokumentów potrzebuję do przekroczenia granicy z psami. No te dokumenty, które wydawano w Kijowie. Na moje oświadczenie, że ich nie posiadam zafrasował się bardzo szczerze. Ooo… oświadczył kompetentnie. To niedobrze. Ale przecież Pan mi może je wystawić na podstawie dokumentów, które posiadam. Odparłem rezolutnie. Zmarszczył się. Najwidoczniej nie wiedział z kim tańczy. Ale to potrwa wiele godzin. Odbił piłeczkę. Kurwa. Szach i mat. Jak mam dyskutować z wieloma godzinami wystawiania decyzji. Olśnienie nadeszło w błysku euro. Okazało się, że miejscowa „Strefa mroku” potrafi przyśpieszać czas. Niesamowite. Pieczątka pojawiła się na mojej deklaracji celnej momentalnie. Przejechanie Polskiego przejścia granicznego odbyło się momentalne. I w końcu dotarliśmy do domu.

środa, 16 sierpnia 2017

Akita jaki jest każdy widzi



Ostatnimi czasy w ramach socjalizacji i uspołeczniania mnie, zmuszony jestem brać czynny udział w życiu wirtualnym. Jako że kogo nie ma na portalach społecznościowych, ten w praktyce nie istnieje zacząłem udzielać się na jednym z popularniejszych portali. W nazwie miał książkę, więc jako fanatyk czytania pomyślałem, że taki literacki portal to coś dla mnie. Ale skucha. Nie było nic o książkach, ale cóż powiedziało się A, trzeba powiedzieć B i tak zacząłem czynnie udzielać się na różnego rodzaju forach. Nie jest to trudne. Trzeba tylko wciskać taki kciuk do góry pod zdjęciami. Łatwizna. Dałem rade już za trzecim razem, przy okazji przepraszam tych dwoje, którzy myślą, że mi się nie podobało. Ha! I już się socjalizuję. Otóż podczas tych jakże pasjonujących zajęć natrafiłem na pewien wpis. Na zdjęciu był śliczny piesek marki Akita więc kliknąłem. Tu nastąpiła chwila niepewności egzystencjalnej, podczas której przekierowało mnie na odpowiednią stronę. Ze zdumieniem obserwowałem reklamę wyczynów kulinarnych (chyba bo go nie znam) jakiegoś być może celebryty, następnie z prędkością światła przemknęła mi przed oczami jakaś strona z bardzo ciekawymi zdjęciami. Nie były to psy, o nie… na pewno nie Psy.  Szkoda, że tak szybko odeszła w niebyt. Po czym zaoferowano mi bardzo okazyjnie sprzedawaną wyżymaczkę do pralki model Frania. I już byłem na właściwej stronie. OK. Czytam więc artykuł, który ktoś umieścił i w dziesięciu zgrabnie ujętych punktach opisywał typowe zachowania i powszechnie znane stereotypy funkcjonujące w świecie, a dotyczące Akit. Autor zachęcał do dyskusji. Poczytałem komentarze, muszę zaznaczyć, że bardzo zajmujące. Dowiedziałem się np., że koty nie chorują na boreliozę, a najlepsza dieta to ta złożona niemal wyłącznie z kapusty, kiszonej też. A rząd knuje spisek przeciwko mnie, dosłownie przeciwko mnie osobiście. Ludzie! Byłem wymieniony z imienia. A i jeszcze, że niejaki Hubert C. jest pedałem. Ok, niech sobie będzie. Ale pomyślałem też, że skoro tak każdy może, to mogę i ja. Też sobie napiszę o tym jakie Akity są w powszechnej wiedzy i jak się do tego mają nasze-w sensie, że moje. Zaznaczam, że są to moje i wyłącznie moje poglądy i subiektywne, ach jak bardzo subiektywne obserwacje i wnioski. W zasadzie odnosił się będę tylko do moich psów, choć mogę abstrahować. Hie, hie. Tak wiem. Trudne słowo.


Od czego by tu zacząć. Niech będzie agresja. Przeczytałem wiele opisów rasy. W znaczącej większości odradza się Akity osobom o słabym charakterze. Diabli wiedzą dlaczego mam aż trzy i planuję więcej. Myślę, że jestem typem maniakalno- depresyjno- samobójczym i chodzi mi po głowie spektakularne samobójstwo z użyciem stada Akit. Przyznacie, że za taki wyczyn trafię co najmniej na Onet. Będziecie mogli lajkować. A wracając do agresji: odradza się właśnie z uwagi na dominujący charakter rasy i skłonność do agresywnych zachowań. Trzeba nad nimi zapanować, a nie każdy to potrafi.  W zasadzie to prawda, ale… Mój Lisu ma bardzo dominujący charakter. Szkoda, że przejawia się to w najmniej odpowiednich momentach. Zresztą może zacznę od początku. Jako szczenię była to sama słodycz. No wiecie to przesłodkie przebieranie łapkami podczas biegu, te klapnięte uszka, to nieudolne wspinanie się na kanapę by po wejściu dumnie oddać mocz na poduszki. Oczywiście, każdy obcy pies był przyjacielem od pierwszego powąchania. Jeśli jakiś się pojawił, to była pełnia szczęścia, łącznie z piskami i sikaniem po butach. Moich.  No wszystkie te rzeczy. Ale czas nie stoi. Dorastamy. Lisu wyrósł na pięknego młodzieńca. Co się zmieniło w jego zachowaniu? W zasadzie nic. No może z wyjątkiem szczania na poduszki, teraz plama jest dużo większa. Żartuję, już od dawna nie sika w domu, nawet na poduszki. No i jeszcze tego, że ma ochotę zamordować każdego obcego psa, który wejdzie na jego teren. Myślę sobie, mieli rację. Akity to psy, które mają skłonności do agresji. Ale potem myślę sobie dalej- już taki ze mnie rezolutny chłopak. Przecież tak się zachowuje niemal każdy podwórkowy Burek. Chociaż jeśli spojrzeć głębiej to podwórkowe Burki mają ochotę zamordować również właściciela obcego psa, zresztą własnego właściciela również. Mój Lis natomiast nie przejawia takich inklinacji. Najlepiej wlazłby każdemu kto przychodzi do domu na ręce. Niestety ma swój gabaryt i nie każdemu się podoba jak po wejściu pada na ziemie, a Lisu radośnie mości sobie gniazdko w jego kurtce, uprzednio zręcznymi ruchami łap wbiwszy właściciela w rękaw. Śmiesznie wyglądają buty wystające z rękawa. 

Właściwie, gdyby na teren posesji wszedł złodziej to Lisu nie tylko pokaże mu gdzie są schowane klucze do domu, ale jeszcze drzwi przytrzyma żeby mógł z telewizorem wyjść. Ludzie nie interesują go w ogóle. Przynajmniej nie jako obiekt agresji. Właściwie są traktowani jako obiekty łatwo zdobywanego jedzenia. Bo przecież mało wyraźnie mówię. Proszę nie karmić psa przy stole- Oczywiście! - odpowiada każdy, ściskając pod stołem obydwie garście smakołyków. Sroka vel „UkrytyKangur” to jeszcze inna historia. Ta to jeszcze szczenięciem będąc, choć z osiągnięciami, robiła rzeczy niezwykłe. Półtora metra skoku pionowego zasługuje już na miano pionowego startu i uwzględnienie w księdze rekordów Guinnessa. Wchodzisz i nagle przed oczami ukazuje Ci się uśmiechnięty pyszczek z wywalonym jęzorem. Takie przeżycie może wywołać traumę u człowieka. Tak więc jakaś agresja jest. Ale do ciężkiej cholery, Akita to nie labrador. To jest Pies przez duże P. Zresztą nie jestem pewien czy chciałbym, aby po moim domu kręciły się takie ciepłe kluchy. Zaznaczyć należy, że zachowania terytorialne Lisa kierowane są tylko i wyłącznie względem psów, bo nie suczek. Suczki są Ok. Niestety czort wie dlaczego nie dopuszcza się kontrolowanej konsumpcji przedstawicieli Homo Sapiens. Znam kila osób, które chętnie widziałbym w roli potrawki. Może dzięki socjalizacji? Czy to wiek taki, że zjada tylko psy? Z obserwacji wiem, że nie każdy pies tak ma. Widziałem Akity, które spokojnie podchodzą do innych psów. Dają się obwąchać i nie reagują podnoszącym włosy na karku charkotem. Myślę, że reguły nie ma, ale ostrzeżenie jak najbardziej słuszne. 

Innym punktem było posłuszeństwo, i stwierdzenie, że Akita słucha tylko właściciela. Funkcjonuje stereotyp, że Akita jest posłuszna tylko jednemu panu i tylko jego polecenia będzie wykonywać. Z osobistych doświadczeń mogę stwierdzić gó…zik prawda. Jeżeli pies jest od małego socjalizowany, szkolony i uczony posłuszeństwa to zareaguje na właściwą komendę niezależnie od tego kto ją wyda. Najważniejsze jest co? Trzymać kabanosa w ręku i po sprawie. Moja córka -lat 7 i pół, pięknie szkoli psy. Za jedyny atut mając wielki kawał kiełbasy w dłoni. Lisu jakby mógł to by na przednich łapach stanął. Wyobraźcie sobie dziewczę- cały metr i 18 cm, które prosto w oczy spogląda groźnemu Akicie. Dokładnie prosto w oczy. Wzrostu są podobnego. Lisu ostatnio się wyciągnął. I pełnym, przekonanym o własnej słuszności głosem dziewczę wydaje polecenie. Lisu siad. Lisu z miną świadczącą o najwyższym znudzeniu siada. Następuje komenda Lisu waruj. Lisu waruje. Chwila niepewności. Mojej córce skończyły się pomysły. Ale przecież najlepsze są sprawdzone metody. Lisu Siad. Lisu podnosi się. Wygląda to jak narodziny kontynentu. Powoli jakby jego anielska cierpliwość została wystawiona na naprawdę ciężką próbę, Lisu powstaje. I tu następuje znaczące hmmmm…. Widzę, że moja córcia kombinuje z komendą znacznie wykraczającą poza zakres zainteresowań Lisa. Za chwilę nastąpi coś w rodzaju Lisu skacz na jednej nodze, albo jeszcze lepiej, zdechł pies. I ktoś wtedy zdechnie. Następuje moja interwencja. - Tamara daj już temu psu spokój. Niechętnie następuje przekazanie kiełbasy. Zasada działa w zasadzie dla każdego :). Jak masz kiełbasę to jesteś gość i usiądę dla Ciebie, ale nie przeciągaj struny. To w końcu tylko kiełbasa. Z Rudą jest zgoła inaczej. Podchodzisz z kawałkiem kiełbasy w ręku. Zanim zdążysz pomyśleć o czymkolwiek czujesz na ręku zęby i ktoś usiłuje wyjeść ci kiełbasę z dłoni. Zresztą nie tylko kiełbasę. Palce też mięso. Z wrażenia siadasz. Pierwsza komenda Siad zaliczona. Następuje szalony wybuch entuzjazmu. Coś usiłuje jednocześnie odgryźć Ci dłoń, polizać po twarzy, odgryźć Ci dłoń a ze szczęścia popuszcza na spodnie. Zrywasz się z ziemi, wrzeszcząc Ruda zostaw, jednocześnie usiłując uratować dłoń przed konsumpcją. Nie zaciska szczęk, więc nie jest to trudne. I tu następuje ten moment, w którym najlepszą i najbardziej pożądaną opcją jest przyłożenie jej tą kiełbasą. Najlepiej między oczy. Szkoda, że nie wolno. Konsekwencja. To słowo klucz. Więc trzeba doprowadzić do sytuacji, w której to pies wykonuje polecenia. Łatwo powiedzieć. Przy Rudej człowiek czuje się jak otoczony przez sforę. Skacze, usiłuje złapać zębami, skacze, kręci się w kółko, skacze, łapie za dłoń, skacze. Taka mała trąba powietrzna, ale pełna entuzjazmu. Trzeba wyczekać do odpowiedniego momentu i złapać za dupsko. Usadzić na ziemi i prosto w zaśliniony, chciwy i nienażarty pysk wrzasnąć SIAD! Następnie wyrzucamy kiełbasę możliwie daleko. Kiedy pobiegnie za nią, barykadujemy się w domu i dzwonimy po wsparcie. Ale Ruda to szczenię, w sumie tylko z nazwy, ale ma prawo być nieco niesforna (sic). Właściwie jak się zastanowić to Sroka była taka sama albo może nawet i gorsza. Chwilowo zastanawiałem się nawet czy przy jej poczęciu nie uczestniczył myśliwiec pionowego startu i lądowania typu Harier. Na szczęście jest nadzieja. Myślę, że po części musi być moją matką, bo nigdy jej nie tracę. Sroka wyszła na ludzi.
W przenośni oczywiście. Jak tylko pochowaliśmy tych, na których wyszła to wiem, że można wyszkolić Akitę. Trwało to długo. Kosztowało mnie 7% trwałego uszczerbku na zdrowiu. Już nigdy nie będę jadł pałeczkami, widelec stanowi wystarczające wyzwanie. Ha, ale się udało. Sroka jest najbardziej karną Akitą jaką mam. Jak zawołam „Do mnie” to przychodzi 6 razy na 10. I uprzedzając malkontentów, to świetny wynik. Dziś z doświadczeń ringowych wiem natomiast, że Akita podporządkuje się każdej osobie, która wie co robi. Osobiście widziałem jak zupełnie obce dla Lisa osoby ustawiały go tak jak chciały. Zresztą nie tylko Lisa. Ja sam ustawiałem obcego psa, nauczonego i dobrze wyszkolonego. Niestety zaznaczyć należy, że jeżeli Akicie się nie chce to nie będzie reagował na niczyje komendy. Leży wtedy i udaje, że śpi. I to śpi tak mocno, że nie budzi się nawet ciągnięty po brukowanej drodze. Albo jeszcze lepiej. Następuje czasowa i pełna utrata słuchu. Naukowo dowiedziona reakcja (Amerykańscy naukowcy dowiedli tego niezbicie, tuż po Radzieckich, szkoda tylko, że ci ostatni eksperymentowali na musze). Cokolwiek byś nie mówił, to Akita jest głuchy. Z doświadczenia wiem, że jest jedna, jedyna metoda by wyleczyć Akitę z tej przypadłości. Otwórz lodówkę. Któregoś razu Lisu podczas długiego spaceru po lesie stwierdził, że się zmęczył i dalej nie idzie. Oczywiście nastąpiło władcze, Lisu idziemy. Zostało wyniośle zignorowane. Ha. Myślę sobie. Trzeba okazać silną rękę, stanowczy przekaz, dominujący rys charakteru. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. No jakby mi ktoś w mordę dał. Pies mi ogłuchł. Nawet nie spojrzy. Stwierdziłem, że durnia z siebie robił nie będę i nie zacznę krzyczeć. Zresztą bez sensu. Do głuchego psa krzyczeć? To pojedynek woli. Albo ty, albo ja. Nie chcesz iść, dobrze. Będzie wleczone. Zobaczymy jak szybko wymiękniesz. Kur… . Nie wymiękł. Wlokłem go jakieś 10 metrów po drodze a on udawał, że jest zamyślony. Do samochodu zostało metrów jakieś piętnaście. Niestety przed nami kałuża, niemal wyłącznie z błota. Stoję przed nią i kalkuluję. Jak go przeciągnę przez nią to się bydle nawet nie przejmie. Tylko się uświni. I co? Czeka mnie kąpanie brudasa. A mnie tak bardzo się nie chce. Z drugiej strony, jeśli głęboka jest? Uparte bydle gotowe się utopić. Zrobi mi na złość i się utopi. I co? Co ja ze zwłokami zrobię. Jak ja żadnego szpadla do lasu nie wziąłem. Szlag, jaki ja mało przewidujący jestem. Co było robić. Wziąłem na ręce i do samochodu zaniosłem. Na szczęście w domu była lodówka i słuch odzyskał. Ach ta nowoczesna medycyna. 
Wiem, że funkcjonuje wiele, wiele stereotypów o Akitach. O kilku z nich jeszcze napiszę. Np.
Gryzienie dłoni.
Nie lubi obcych dzieci i nie tylko
Chowają urazę
Nie szczekają
 Jeden właściciel. Tu pozwolę sobie stwierdzić, że jest to raczej uwarunkowanie kinematograficzne. Zapewne, każdy właściciel Akity wie o jaki filmie mówię. Ale o tym w kolejnej części.
Ale może i Wy macie jakieś pomysły. Postaram się do każdego odnieś na przykładzie własnych przeżyć i doświadczeń. Tylko na miłość Bogów. Wiem, że koty nie chorują na boreliozę, nie interesuje mnie odmienna orientacja seksualna Tomasza B. I proszę, mam już dość kapusty. Nawet kiszonej. Ale jeśli wiecie jakie zamiary ma w stosunku do mnie Rząd to zapraszam na priv. Jak zwrócono mi uwagę zapraszam do dyskusji. Choć w sumie po dogłębnym zastanowieniu to nie. Podsuńcie pomysły. I tak wiem, że będzie się to wiązało z przeczytaniem komentarzy. Niestety nie znoszę krytyki. Ale niech tam poświęcę się. 
ja
Loki