Ashke Inu. Domowa hodowla Akit Japońskich.

poniedziałek, 31 października 2016

Chmpion niebylejaki



chwalę się.
Wiem, że blog ma być o Akicie. W sumie o naszych Akitach. Niestety nie potrafię sobie odmówić przyjemności. Będę się chwalił. W zasadzie powinienem być skromny i w ogóle. Ale nie dziś. Dzisiaj rozpiera mnie duma. Rozsadza mnie poczucie spełnienia. Jestem szczęśliwy. Dlatego też opiszę nasze kulminacyjne dwa tygodnie, kiedy to zapełniliśmy rodowód wpisami.
Ale od początku- rodowód ma stronę tylną- taką pustą i smutną. Tam dokonywane są różnego rodzaju wpisy. Jeszcze dwa tygodnie temu my też nic tam nie mieliśmy. Ale, ale, tylna strona nie powinna zostawać pusta, jeżeli poważnie myśli się o hodowli. My zaczęliśmy od psa i nie pozostało nam nic innego jak doprowadzić go do wszystkiego, co zdoła osiągnąć. Zaczęliśmy pojawiać się na wystawach mniej więcej rok temu. I nie chodzi tylko o bieganie po ringu. O nie! Nawet sobie nie zdajecie sprawy, ile to wymaga nerwów. Niby nic takiego: wejść z psem na ring, przebiec kółko czy dwa i po herbacie. Jedna z wystaw, nieważne jaka, jedziemy, znamy stawkę. Takie to już z nas cwaniaki. Umiemy sprawdzić jaka jest stawka. Czyli ile psów będzie się produkowało z naszym. Niezbyt wysoka, bo tylko trzy psy- ranga międzynarodowa. Wiemy już kto będzie z nami występował. A to już jest wyższa szkoła jazdy na psich wrotkach, jednak nerwy są takie same. Dążę to tego, że do pewnych uprawnień potrzebne są wpisy w rodowodzie. A te, zdobywa się tylko na wystawach. Zresztą to wszystko opisane jest w regulaminach wystaw, hodowli, statucie ZKWP. Nie będę tu opowiadał o ustawach. To nie LEX. W każdym razie jedziemy na wystawę. Stawka jak mówiłem niewysoka. Do reproduktora brakuje jednej międzynarodowej oceny doskonałej. Znam mojego psa, w sensie Akitę. Będzie dobrze. Stoimy przed ringiem. Gorąco jak w piekle. Ja się pocę. Zresztą w poceniu mógłbym startować w mistrzostwach świata. Lisu dyszy jakby miał za chwilę duszę wydyszeć. I w odróżnieniu od pewnej dominującej sekty uważam, że pies też człowiek i duszę mieć powinien. Obok mnie dwie panie dyszą również. Nieco się obawiam. Ich zaczerwienione spojrzenia kierują się w naszą stronę. Cholera wie. Opcje są trzy zaraz zejdą na zawał, zjedzą albo zgwałcą. Patrzę chyłkiem na boki. Jedno oko na prawo, drugie na lewo. Modlę się żarliwie o podwójny zawał. Trzecie oko kieruję na ring, bo nie daj Swarożyc spóźnić się na stawkę. Dobra nasza. Asystentka sędziego jak gwiazda MMA biega z planszą nad głową ogłaszając mój numerek.

 Dyszenie z prawej i lewej przenosi się na hostessę. Oddycham z ulgą. Będę żył. Chwila refleksji. Niestety, one też. Ja się pytam czy tak trudno majtnąć podwójny zawał z wylewem. Zwłaszcza, że modlę się tak szczerze. No chyba kurde nie. OK- nie będziemy karać zawałem dyszących w ucho. Sekta i tyle. Otóż nasza stawka wchodzi, panie straciły mną zainteresowanie. Chyba powinienem się obrazić. Bo niby co. Gorszy jakiś jestem czy co? I dyszą teraz pożądliwie w kierunku Pani asystentki. Odległość jakieś półtora metra. Każda z pań uzbrojona w Akitę. Nie zawahają się jej użyć. To pewne. Asystentka patrzy rozpaczliwie w moją stronę. Ja jedyny nie dyszę. Dyszenie skończyło mi się kwadrans temu. Ja konam w 35 stopniowym upale. Radź sobie sama kobieto myślę. Rycerz w błyszczącej zbroi skonał z odwodnienia kilka minut temu. Jego koń zresztą też. Lisu wygląda jakby miał za chwilę zejść, ale dzielnie słania się w kierunku sędziego. Patrzę gasnącym wzrokiem w kierunku życiodajnego cienia wielkiej markizy, pod którą sędzia macha do nas radośnie. Chciałbym pomachać w odpowiedzi, ale mi się ręce skończyły. I wtedy słyszę głos. Głos zwiastujący nasz zgon. Głos wieszczący naszą rychłą zgubę. Głos oznajmiający wyrok. „JA POPROSZĘ PAŃSTWA DWA Kółeczka DOOKOŁA”. Jakby kółka można było w kwadrat zrobić. Myślę sobie. Tak życzliwie jak tylko jestem w stanie. Ja cię znajdę. O jak ja cię znajdę to ty poczujesz się odnaleziony. Niech tylko zogniskuję wzrok. Ale biegnę te dwa kółka po planie kwadratu. 

Pan siedzi pod markizą i sączy leniwie wodę z lodem.  – Dobrze – powiada – starczy- sadysta. Poproszę tu do oceny. Ale nie. Proszę się cofnąć. Proszę wyciągnąć tego psa spod stołu. Nie, nie proszę wyjść tam na światło. Ja muszę widzieć pieska. Wyciągam więc zwłoki mojego Lisa spod markizy. Poproszę pokazać zęby. No to szczerzę się do niego jak głupi. Tu następuje chwila niepewności egzystencjonalnej. Hmmm – słyszę – pan ma szczękościsk? Co? Odpowiadam inteligentnie. Gdyż IQ spada równomiernie z poziomem wody w organizmie. Zęby. Proszę pokazać. I teraz zadanie dla najdzielniejszych. Zaciśnijcie zęby i powiedzcie. PRZECIEŻ POKAZUJĘ. W odpowiedzi usłyszycie pełne zdumionego niezrozumienia – Co? - Siłą trzeba się powstrzymywać, żeby nie odpowiedzieć klasycznie. W końcu przez czerwoną mgłę zasnuwającą mój umysł zrozumiałem, że chodzi mu o zęby psa. Ostatnim przebłyskiem rozsądku powstrzymałem odpowiedź. To sobie sam zobacz jak ci palców nie szkoda. Zebraliśmy resztki sił i pokazaliśmy zęby. Tym razem Lisa. Następne pytanie było powalające. Ten pies to raczej w kiepskiej formie jest, prawda? Dlaczego? Pytam. No bo tak ziaje. Kurwa umarłem. Mam psa o sierści pięciocentymetrowej, podszerstku tak gęstym, że woda nie ma prawa dotknąć skóry. Przyzwyczajonym do spania w śniegu na dziesięciostopniowym mrozie. Nie wytrzymałem, odpowiedziałem. Od jutra zaczniemy biegać, żeby poprawić kondycję. Nastąpiła reszta oceny. Otrzymaliśmy ocenę doskonałą. 


Oczywiście odrobinę przejaskrawiłem opowieść. Ale nie za bardzo. Innym razem otrzymaliśmy ocenę dobrą. Choć upału nie było i ring spoko. Nie ma reguły. Chodzi mi o to, że nawet jak nie zajmuje się miejsca to najbardziej liczy się ocena. Czy masz pierwsze czy trzecie najlepiej jak jest doskonała. W każdym razie w przeciągu ostatnich dwóch tygodni nasza karta rodowodowa zapełniła się. Najpierw badanie na dysplazję. Lędźwiową i łokciową. Wyniki doskonałe. Wpis w rodowód. Zaraz potem wpis w Warszawskim Oddziale Polskiego ZKWP- Reproduktor. Do tego potrzeba trzech ocen doskonałych. Z dwóch wystaw krajowych i jednej międzynarodowej lub klubowej. Mieliśmy i międzynarodówkę (tę trochę gorącą) i klubówkę. Ale poszła międzynarodówka. I mamy reproduktora. Zostało nam już tylko do wpisania championat młodzieżowy. I tu muszę się pochwalić. Międzynarodowa w Poznaniu. Duża rzecz. Dwudniowa. Ranga światowa. Sędziowie z 25 krajów. Wystawcy z pięciu kontynentów. Sobota. Ring młodzieży. I mamy. Jesteśmy pierwsi. Mamy złoto, mamy Best of Junior. Pełnia szczęścia. I co najważniejsze mamy championat młodzieżowy. Potrzeba dwóch zwycięstw w wystawach krajowych i jednej międzynarodowej. Oczywiście z oceną doskonałą. Nam brakowało międzynarodowej, bo krajówki zaliczyliśmy gdzieś po drodze. Więc w przeciągu dwóch tygodni Lisu zaliczył: badania na dysplazję – zdrowy, wpis na reproduktora (3 wystawy), wpis na Młodzieżowego Championa Polski (3 wystawy-inne J a co). A w niedzielę zaledwie 2/5 i vicemistrz kraju w klasie juniorów.
 
Ależ jesteśmy dumni.
Ja
Loki