Ashke Inu. Domowa hodowla Akit Japońskich.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą domowa hodowla. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą domowa hodowla. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 stycznia 2018

Ruda tańczy jak szalona



Niedawno zwrócono mi uwagę, że nie napisałem ani słowa o tym, jak to do stada dołączyła niejaka Ruda. Niniejszym postaram się naprawić ten błąd. Był to kolejny pies w naszej hodowli i sprawa była raczej poważna. Wymagała zastanowienia i przemyślenia. W końcu to nie w kij pierdział. Jeśli się źle do tego zabierzemy skończy się tragedią albo czymś jeszcze gorszym. No wiecie wprowadzenie nowej suczki do funkcjonującego już stada Akit nie powinno odbywać się pochopnie i bez właściwego przygotowania. W naszym domu już rozgościła się na dobre Sroka, która uważała się za szefową. A tu nagle takie małe, takie rude, takie śliczne wkracza w jej świat. I co z tym zrobimy? Jak ugryźć ten problem? Może bezpośrednio? Dlatego nie chcieliśmy pozostawiać tej sytuacji samej sobie.


Uważaliśmy, że mniej niż całkowita kontrola nie wchodzi w grę. Ruda została znaleziona na końcu świata, w miejscu malowniczo zwanym Sewastopol. To w hmm, kiedyś Ukraina, obecnie Rosja. A może odwrotnie. Kto ich tam wie? W gazetach piszą o tym regionie Krym. W każdym razie daleko. Jak się okazało transport jest nieco skomplikowany z miejsc tak odległych i tak nie-europejskich. Ruda, wtedy jeszcze Hitomi, miała podróżować z rzeczonego Sewastopola do Moskwy. To takie miasteczko na wschodzie. Mają tam jakiś placyk z czerwonym brukiem i taki domek zwany krem. Ale pisany z L na końcu- pewnie z francuska. Czy jakoś tak, no podróż życia. Bo niby po jaką cholerę wysłać psa najkrótszą drogą, skoro można przez Kamczatkę. W końcu to Japończyk, więc niech jedzie przez Japonię. Ale nic nie mogliśmy na to poradzić. Transport taki już miał ustalony przebieg trasy i nie chcieli go zmienić bo oni do Polszy to tylko przez Syberię i ani kilometra bliżej, no mentalność już taka. Jak coś do Polski to albo z syberyjskiej tundry, albo w ogóle. Tak im zostało z poprzedniego systemu. Lubią nas tam niemal tak samo jak my ich. No więc rozpoczyna się Hitomińska Wędrówka Ludów. Na początku kontakt z bazą mieli świetny. Znaczy odbierali telefony i przekazywali wyczerpujący raport o samopoczuciu naszego nowego członka rodziny, pełna profeska w wykonaniu zaprzyjaźnionego narodu z Kraju Rad. My dzwonimy. Pytamy grzecznie.
- Co z psem? A oni:
- Szto? Nie panimaju.- Zatkało mnie. 
- Jak wy niepanimaju. Gadam do was po rusku przecież! W Odpowiedzi nieśmiertelne:
- Szto?
Nie no tak to my nie porozmawiamy -Nie szto tylko co z psem?!
- Szto? -  Czuję jak coś we mnie zaraz zrobi bum.
- Z sobaką! Mówię przecież wyraźne!!
W odpowiedzi niemal widzę te znaki zapytania 
- Kakają sobaką??
No i bum. 
-Moją sabaką !!! PRZECIEŻ MÓWIĘ WIELKIMI LITERAMI I POWOLI!!!
-Aaa sobaką…
Ludzie. W końcu. 
- Tak sobaką. Odpowiadam już nieco ciszej. Słyszą mnie tylko siedem domów dalej.
- Da. Sabaćka. 
- No właśnie co z moją sabaćką. Pytam już zupełnie spokojny.
– Kakają sobaćką? Słyszę w odpowiedzi. Padłem trupem. To jak rozmowa z infolinią firmy udzielającej taniego kredytu pod zastaw domu. Postanowiłem wziąć 10 głębokich oddechów. Potem jeszcze 10. 
- Zacznijmy od początku. Zaproponowałem ...
-U was jest sabaka? Pytam.
-Da. Słyszę w odpowiedzi. Dobra nasza, mają psa.
-Mojego psa? Drążę dalej.
-Da. No jesteśmy w domu, metaforycznie oczywiście. 
- Co z nim? Jak się czuje, jak znosi podróż?
- Haraszo. Odetchnąłem z ulgą. 
- To kiedy będziecie? Drążę temat.
- A gdzie? ... Nie no jakiś Monty Phyton.
- W dupie!- Wrzeszczę
- Gdzie??? Ja nie znaju Dupie.
Nie, no zdechłem. To jak rozmowa z już nawet nie wiem z kim.
- Ludzie. Czekam na psa w Polsce. Gdzie jesteście i kiedy przyjedziecie???!!! 
Zasięg mojego głosu zwiększył się o kolejne siedem domów.
- Kakają sobaką? Aaaaaaa, QRWA moją sabaką. 
- Ale kakają?
Coś mi zaczęło świtać. 
- Skolko u was sobak?? 
- Sześć. 
Hmm. No dobra. Doszło do małego nieporozumienia. Bo ja myślałem, że tylko z moim psem jadą. A tu jak się okazuje transport na szeroką skalę zakrojony. Więc tłumaczę, że jest ruda i słodka i Akita i słodka i śliczna i taka moja. W odpowiedzi chwila ciszy. 
 -A. Da. Horosza dziewoćka.- To już wiem. 
-To kiedy będziecie?
-Gdzie? 
Hmmm myślę sobie oni to specjalnie robią? -No u mnie. Nadal spokojny.
-Gdzie?? Qrw… w przedpokoju. Ale spokojnie odpowiadam. 
- W Polsce. W Osowcu dokładnie.
- Aaa da. Osowiec. Za dwa dni.
- Za ile?!
- Za dwa dni. 
- Wiecie, że Akit nie można wwozić do Chin?
- Jakich Chin??
– A ile Chin, szlag mnie trafi znacie?
– Szto? 
Popadłem w stupor i trwałem w nim kilka sekund. W końcu mój umysł odnalazł mnie i byłem w stanie odpowiedzieć.
-Dlaczego za dwa dni?
- Bo tyle trzeba, coby z Moskwy przez Litwę dojechać do Warszawy.
10 głębokich oddechów. Potem jeszcze 10. I szybka rozmowa na migi z przebywającą obok żoną. „Zrób mi nerwosol z melisą”. Równie szybka odpowiedź. Jaki nerwosol? „To nalej mi setkę. NIE! Dwie setki”.
- Dlaczego jedziecie przez Litwę?
- Bo inaczej się nie da.
Znaczy co? Jedną ulicę tam mają? Z Moskwy do Rygi i nic w bok? Ale wyżej ogona nie podskoczę. Przyszło się pogodzić z nieuniknionym. 48 godzin. W sumie to nawet nieźle. Bo możemy razem, ja i moja małżonką, stojącą obok mnie ze szklanką przeźroczystego płynu pojechać na wystawę. A to ważna wystawa. 40-lecie klubu Akit w Niemczech. Trzy koma siedem dziesiątych Akity na metr kwadratowy. No Akit po sam sufit. Więc postanowione jedziemy razem. Pojechaliśmy. Wystawa spełniła wszystkie nasze oczekiwania. Szkoda, że nie wygraliśmy. Ale co tam. Piękne psy, było na czym oko zawiesić. Wystawa trwa dwa dni, więc jest czas pooglądać psy. Do tego można posocjalizować się w towarzystwie. Pierwszy dzień za nami. Niestety z przewoźnikiem kontakt urwał się magicznie. No jak za dotknięciem rózgi Dziadka Mroza. Byli i nie ma. Zapewne zostałem dodany do listy osób, od których się nie odbiera. Przyznaję krawatu nie miałem, a jak powszechnie wiadomo „klient w krawacie jest mniej awanturujący się”. Na szczęście przerwa technologiczna trwała nie dłużej niż 24 godziny. Stany lękowe i traumę dało się powstrzymać już w siódmym miesiącu terapii zajęciowej z psychologiem, psychiatrą i oddziałem szybkiego reagowania. Okazało się, że jechali przez tereny, gdzie poczta dostarczana jest przez gołębie, a telefon komórkowy jest podstawą do oskarżenia o czary. Ponieważ nie chcieli dołączyć do grupy stanowiącej opał na zimne dni, przezornie powyłączali telefony i ukryli je wewnątrz przemytniczego schowku w nadkolu. Po przejechaniu ciemnych miejsc nieoznaczonych na mapie, bo miejscowi zjadają kartografów, kontakt wrócił. Okazuje się, że oni są pod Warszawą. !!!.
- Gdzie?!?!
- No pod Warszawą.
- Znaczy taką Polską Warszawą? Taką z Syrenką?
- Da. Minęliśmy Suwałki. Aaaa. Pod taką Warszawą. Dobrze, proszę jechać ostrożnie. Drogi nie są tam najlepsze. Chwila namysłu. Nawigacja ustawiona, walizki spakowane, psy rozsadzone w samochodzie. Wracamy. Cóż szanse były wyrównane. Oni mieli jakieś 400 km, my 900. Dojechaliśmy jakieś pół godziny po nich. Pierwszy raz na żywo zobaczyliśmy naszą małą Hitomi. No po prostu szał. Jaka ona śliczna. Jaka śliczna i mądra. Jaka śliczna, mądra i posłuszna. Jaka śliczna … itd. 


Oczywiście nie zaniedbaliśmy środków ostrożności. Smycze i całkowita kontrola. W końcu to nowy członek stada. Wprowadzać należy ostrożnie. Po małym kawałeczku. Nic na siłę. Najsampierw Lisu. On jest rozsądny. Nowy w domu to dla niego żadna nowość. Lisu podszedł do sprawy jak zawodowiec. Obejrzał. Powąchał z przodu. Powąchał z tyłu. Oddał mocz na głowę. Stracił zainteresowanie. Kurde! Co za profesjonalizm! Ze Sroką byliśmy jeszcze ostrożniejsi. W końcu to dziewczyny. Nikt normalny nie wie, jak zareagują na siebie dwie baby. Zapewne się obrażą. Okazało się, że Sroka przyjęła, wtedy jeszcze nie Rudą, dobrze. Podeszła, obejrzała, odeszła udając kompletny brak zainteresowania. Niestety Ruda nie podjęła wyzwania. Poleciała gryźć Lisa w uszy. Takiego afrontu Sroka nie mogła ignorować. Niby co? Szczeniara będzie ją ignorowała? Niedoczekanie. Nonszalancko znalazła się w okolicy Rudej i niby to przypadkiem nosem ją trafiła. Po przypadkowym obwąchaniu, któremu to Ruda poddała się z całkowitym brakiem zainteresowania i bez wzajemności Sroka nieco speszona warknęła, ale jakoś tak bez przekonania. Zwłaszcza, że została kompletnie olana. Pofukała jeszcze chwilę, ale bardziej z poczucia obowiązku niż prawdziwej potrzeby. Ruda nadal bardziej interesowała się uszami Lisa niż obrażoną Sroką. Tego było już za wiele dla biednej Sroczki. Zaszyła się w kąciku i dąsała ostentacyjnie. Wprowadzenie Rudej przebiegło bez żadnych zakłóceń. Pomimo olewającego stosunku do życia, który Ruda prezentowała na każdym kroku, nie była dopuszczana do pozostałych psów samopas. Trwało to kilka dni. Do chwili, kiedy byliśmy pewni, że można pozostawić psy same i nie trzeba będzie inwestować w weta. 
Wbrew pozorom największy problem zaistniał podczas nadawania imienia. My jesteśmy z tych niereformowalnych, którzy nazywają psy po swojemu. Niby w rodowodzie ma Hitomi. Ale jak to tak wołać. Hitominko!? Hitomko?! Hitomciu??!! No weźcie tak się w parku wydzierajcie. Zaraz się zjawi ekipa z kaftanem i prokurator z zarzutami o terroryzmie. Jakbyście co najmniej coś o Allachu wrzeszczeli. No nie ma inaczej. Trzeba psiaka po swojemu, bo tak i chu…, że kaszubską asertywnością zarzucę. Więc cała rodzina przystąpiła do wymyślania imienia dla młodej. Oczywiście zrobiliśmy to w jedynym i niepowtarzalnym stylu naszej rodziny. Każdy na własną rękę, bez porozumienia z resztą. Mój synek z właściwą sobie prostotą i zrozumieniem rzeczy oświadczył - Piesek nazywa się Hitomi więc może nazywajmy ją Hitomi, zatkało nas. Logiczne, oryginalne, niebanalne, ale jakieś wtórne.
- Nie synku, chyba nie będzie to Hitomi.
- Ale ona tak ma na imię, pada odpowiedź. No i kłóćcie się z taką logiką. Chwilę trwało zanim wytłumaczyliśmy mu sens nadawania naszego imienia. Zrozumiał, przyznał nawet, że to ma sens. Następna była córka. Oczywiście, nic co się mówi w domu nie może ujść jej wyczulonemu słuchowi. Przecież trzeba o czymś w szkole pani opowiedzieć. I tak podsłuchawszy, jak zachwycamy się oczkami szczenięcia zdecydowała, że będzie się nazywała Oczko. Padło jeszcze kilka propozycji takich jak Gwiazda, Księżniczka i kilka innych, których nie pamiętam. Przez następnych kilka dni panował kompletny chaos. Każdy wołał na maluszka inaczej. Doszło do tego, że w jednym zdaniu potrafiliśmy nazwać ją trzema różnymi imionami. Na szczęście ona ni cholery nie rozumiała o co nam chodzi. Bo ona tylko pa ruski gadała. Co by się nie mówiło, nic nie docierało. Olśnienie napadło moją żonę, która zaobserwowała charakterystyczny błysk niezrozumienia w oczku. Ma wprawę, obserwuje mnie przecież od dawna i wie jak wygląda ten błysk. No wiecie, gdy do mnie mówi, a ja nie wiem o czym. Bo przecież mówiła mi o tym jakiś kwartał temu. Powinienem przecież pamiętać. W końcu ona pamięta. Tak więc to ona zaobserwowała kompletny brak zrozumienia. Na jej to polecenie zacząłem porozumiewać się z Rudą w jej rodzimym języku. To dopiero był szał radości. Nareszcie ktoś mówi po ludzku. W końcu trzeba było podjąć męską decyzję. Jedna Akita, jedno imię. A imię jej Ruda, żeby sparafrazować pewien tytuł.


Ja wymyśliłem, ja sam. To położyło kres zamieszaniu. Jest ruda i będzie Ruda. Najlepiej skonkludował to Eryk.
-Tato ale ona ma już imię. – No właśnie synku, nazywa się Ruda.
-Nie tato, ona nazywa się Hitomi. No tak… niektóre rzeczy się nie zmieniają.

Ja
Loki


środa, 9 listopada 2016

Nowy członek stada



Jak wygląda rozbudowa stada?
Słowo na dzisiaj. Czytanie z księgi Rozrostu. Ewangelia według Mnie- Lokiego. 
I stworzył Pan mężczyznę. Lecz samotny mu się wydawał więc z kawałka serca jego uczynił Pan psa i dał mu za towarzysza. I pojął Pan, iż było to słuszne, dobre i właściwe. – mała dygresja spory co do rasy jeszcze trwają lecz sądzę, że był to Akita. Bo niby jaki inny pies potrafi być tak wierny.- I żyli tak sobie pan i pies jego. I radowali się spacerami wspólnymi. I towarzystwem wzajemnem. I dobrze im było jako w niebie. I chciał Pan aby szczęście człowieka było pełniejsze jeszcze. I uczynił on kota. Z czego nie wiadomo, lecz pewnie z dolnych części jakowyś. I jak wiadomo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Takoż było i tym razem. Kot wtargnął w życie szczęśliwe jak choroba jakowaś. Zapewne biegunka podstępna. Pod nogami plątać się zaczął. Psa w nos drapać bezustannie pragnął. Przez co i na wystawach pies nie mógł się godnie prezentować. I japę drzeć o żarcie bezustannie począł. Nic tylko złapać sierściucha za pchlarz jego i z domu wywalić. Najlepiej z piętra dziewiątego. I pojął Pan, iż źle się stało. Naprawić to zapragnął i z żebra męskiego kobietę uczynił. I wszystko już dokumentnie spierd_lił. 

Wybaczcie parafrazę. Ale nie mogłem się powstrzymać. Nie to żebym miał cokolwiek przeciwko Paniom. Ja tylko przytaczam fragment pisma małoświętego.

A tak na poważnie.Witam. 
Dzisiaj chciałbym się z Wami podzielić naszymi doświadczeniami z zakresu wprowadzania nowych członków rodziny do stada. Najsampierw koteczka. Jak pewnie wszystkim wiadomo ma na imię Joko. Nie mylić z Yoko. Posiada rodowód jak stąd do końca piekła, skąd zapewne pochodzi. Więc jest rodowodowa. W odróżnieniu od Yoko, która posiada…ła tylko sławnego męża. Ale nie o tym. Otóż ta Joko dołączyła do naszego stada w wieku 8 tygodni. Jakież to było małe, jakie bezbronne, jakie milusie, jakie puchate i przytulińskie. 

Ale wszystko co dobre kiedyś się kończy. Rzeczona Joko to Brytyjka z wściekle bursztynowymi oczami. Charakterem lamparcicy z bólem zęba i mordką misia Uszatka. W sumie takie skrzyżowanie kombajnu z sieczkarnią opakowane w plusz. Otóż to małe, niewinne stworzątko przedstawiliśmy naszemu pierwszemu i jedynemu Akicie. To jak zareagował nasz Pierwszy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Tu mała dygresja. Zanim doszło do zakupu Akity z prawdziwego zdarzenia, czytaliśmy o rasie, też o poszczególnych osobnikach. Zapoznaliśmy się z rysem historycznym, opiniami ekspertów, wypowiedziami hodowców. Tu mała. Nie- kłamię!- duża dygresja odnośnie opinii ekspertów. Pierwsza połowa twierdzi – Akita nie toleruje w domu kotów. Zabije wszystko co kocie, choćby to były kapcie w kształcie kotów. Druga połowa znowu WIELKIMI LITERAMI twierdzi: Akita to najlepszy przyjaciel kota.  W końcu jest najbardziej kocim psem na świecie. Nigdy nie podniesie zębów na przedstawiciela pokrewnego gatunku. Trzecia połowa natomiast, zwolennicy umiarkowanego zaufania mówią Akita jest Akita. Chcesz mu dać kota to daj, ale nie przywiązuj się do niego za bardzo.


 Jeśli chcesz mieć kota dłużej niż dobę to przedstaw kota i odizoluj, wtedy wysoce prawdopodobne jest, że będziesz miał kota dłużej- może nawet dwie doby. Bo potem pójdziesz do pracy, a twoja Akita zostanie sama z twoim kotem. Będzie dobrze, szkoda, że krótko. I tu moi drodzy wkraczam Ja. Z moim Akitą i kotem mojej żony (oby zdechł sierściuch w maksymalnych męczarniach- taki żarcik). Świadomi morderczych skłonności ukochanego pierworodnego Akity wprowadziliśmy koteczkę powoli. Jako, że jestem odpowiedzialny za zwierzęta w domu to ja przepełniony odpowiedzialnością, dumny i blady wszedłem do domu. Lisu patrzył na mnie pełen wyczekującej nadziei. Ja lekko zdenerwowany powagą misji nie potrafiłem się oprzeć tym oczkom skośnym. Ale trzymam fason. Patrzę na tego mojego ukochanego psiaka i myślę. Jak ja mogę mu tego odmówić. Przecież on taki MÓJ. Ale wiem. Ciąży na mnie odpowiedzialność za dopiero co zakupionego kotka. Jestem poważnym człowiekiem. Znam swoje obowiązki. Dbam o moje zwierzęta. Więc nie dałem się. Wyciągam kota zza pazuchy i mówię. Staram się aby mój głos odpowiadał powadze sytuacji. Powaga jest nieodzowna. W końcu to nowy członek stada. Nie chcemy żadnych nieplanowanych wypadków. Więc wyciągam tą puszystą kulkę zza pazuchy i mówię… Lisu ZABAWKA. Kłap…
Żartuję. Wcale tak nie było. To było tylko takie niewinne marzenie. Niestety musiałem być dużo bardziej odpowiedzialny. Kurde. Nawet sobie nie wyobrażacie ile taki śierściuch potrafi kosztować. Kocham mojego Akitę ale, nawet on nie będzie jadł takiej drogiej kolacji. Dlatego też kot został przedstawiony w kawałkach. Znaczy niedosłownie. Najpierw pozwoliłem by Lisu podszedł do mnie gdy bydlę siedziało mi pod kurtką. Zostałem dokładnie obwąchany. Uznano, że ja to ja jednakże z czymś dziwnym. Nakazałem siad. O dziwo posłuchał. Mówię dobrze jest. Siedzi. Jedziemy zatem dalej. „Zostaw”. Zostawił. Nie bardzo wiedział co, ale zostawił. Ha, myślę sobie. Jest mój. Moja szkoła. Zna mores. Wie kto rządzi. Świetnie siedzi, więc czas mu przedstawić koteczkę. Sięgam więc pod pachą gdzie do tej chwili chowała się ta mała pokraka. W sumie warto powiedzieć w tej chwili, że zwierzęta mają dużo czulszy nos. Koteczka chyba wiedziała kto na nią czeka. Zaparła się tylnymi łapkami. Słodkie to było. Takie maleństwo. Ale przednie łapki miały, qurwa pazury ostre jak lancety. Rozorała mi przeklęta blać całą dłoń. Ja się tu szarpię z małym rozpruwaczem, a Akita patrzy. Myślę nie stracę twarzy przed moim pieskiem. Zaciskam zęby i wywlekam kocicę. I tu musiało nastąpić sprzężenie umysłów. Mój Akita wyczuł co myślę i zareagował. A myślałem:  Zdechnij śierściuchu. I zdechłby w zębach mojego Akity. 



Niestety niesamowity refleks mojej żony uchronił bydle przed zasłużoną śmiercią. Dosłownie w ułamku sekundy przed dekapitacją złapała sierściucha i zabrała ze szczęk przeznaczenia. Szkoda. A tak serio- jeśli wprowadzacie kota do stada Akity liczcie się z tym, że nie pożyje długo. My mieliśmy szczęście i piętrowy dom. Lisu nie wchodzi po schodach. Tak więc kot miał gdzie uciec. W chwili obecnej jedno bez drugiego nie wyobraża sobie życia. Ale trzeba było czasu i mnóstwa uwagi. Lisu na początku z dziką rozkoszą odgryzłby łeb Joko. Teraz biada temu kto zaczepi jego kota.
Ja
Loki