Witam. Dzisiaj chciałbym podzielić się wstrząsającymi przeżyciami z
pierwszej wystawy w duecie. Do tej pory na wystawy jeździliśmy z Lisem. No i
raz ze Sroką, ale mnie tam nie było to się nie liczy. Przyjmijmy więc, że to
jej pierwsza prawdziwa wystawa. Nie to, że tamta z moją żoną nie była
prawdziwa, ale wiecie jak to jest. Była prawdziwa, ale nie tak naprawdę. Żartuję
Kochanie! Nie wyrzucaj mnie z domu. W garażu jest strasznie zimno, a cały
alkohol jest na strychu!
W dniu wczorajszym udaliśmy się byli do miejscowości o wdzięcznej nazwie
Nowy Dwór Mazowiecki, gdzie odbywała się rzeczona wystawa. Niby trasa niedaleka,
ale Sroka cierpi na wzmożoną chorobę lokomocyjną.
Nie wiem czy kiedykolwiek
widzieliście jak pies z trzeciej klasy, znaczy z bagażnika rzyga na przednią
szybę? Wstrząsająco, przerażająco, brudzące doświadczenie. Oczywiście Sroka jak
przystało na światowego psa a właściwie suczkę nie jeździ z głową pomiędzy
łapami, o co to to nie. Jak puszczać pawia, to z rozmachem godnym księżnej.
Wszyscy w aucie mają mieć pełną świadomość odruchu wymiotnego. Nie wiem czy
kiedykolwiek dostaliście w potylicę wstępnie przetrawioną granulowaną suchą
karmą. Jeśli nie, to polecam. Nic tak człowieka nie budzi podczas prowadzenia
samochodu. Jako, że jechaliśmy w większym gronie tzn. prócz mnie i Lisa był z
nami Darek ze swoją Deltą. A, no i jeszcze moja ukochana żona. Dwa piękne okazy
Akiciej populacji, wykąpane i wyczesane nie mogły zostać wstępnie zarzygane
przez pokurcza. Móżdżyliśmy dłuższą chwilę co począć z fantem. Dodaję, że moje
wspaniałe pomysły, z workiem założonym na głowę lub przypięciem gumowymi pasami
do dachu, nie zyskały aprobaty. Zdecydowano o wypróbowaniu projektu Komfort.
Umieszczono rzeczoną Żygulinę na siedzeniach pasażerów z tyłu. Zaopatrzono moją
żonę w przemysłowe ilości chusteczek i papierowych ręczników i pojechaliśmy.
Jak to w życiu bywa, na nikogo nie można liczyć. Sroka zamiast się
spektakularnie porzygać na moją lepszą połowę czy chociażby zaślinić ją
dokumentnie, przestała cierpieć na chorobę lokomocyjną. Chamstwo i tyle. Na
miejsce dotarliśmy bez przeszkód i wypadków nadzwyczajnych. Ku mojemu
rozczarowaniu- również czyści. I po kiego diabła ja ten sztormiak zakładałem.
Tylko mi niewygodnie było. Na miejscu za radą Darka zaparkowaliśmy pod jakimś
wiaduktem, gdzie nie musieliśmy ponosić opłat parkingowych. Zwłaszcza, że
parking był i tak zapchany na maksa. Nigdy tego nie zrozumiem. Mam stawkę na
trzynastą. Ale nie, nie przyjadę o dwunastej. Przyjadę o ósmej i będę siedział
jak kołek pięć godzin trzymając psa w klatce. Przecież mu tam dobrze. No
patrzcie tylko jak świetnie się bawi.
A jaki szczęśliwy jest. No z radości sika
po nogach. Szkoda tylko, że swoich. Nigdy nie zrozumiem właścicieli Yorków. Jako
się rzekło: dotarliśmy. Droga do hali wystawowej trwała chwilę dzięki czemu
mieliśmy czas by psy załatwiły swoje potrzeby, powąchały co tam było do
obwąchania, ogólnie zażyły świeżego powietrza. Lisu i Delta jako starzy
wyjadacze wystawowi szybko uwinęli się z tymi sprawami. Sroka jako debiutant
nie załatwiła nic. To stres orzekliśmy. Zresztą nie ma się czym przejmować,
przecież nic nie jadła. Skoro tak, to wchodzimy. Przy wejściu było drobne
nieporozumienie w kwestiach płatności, bo niby jedno zgłoszenie jeden człowiek.
Ale wytłumaczyliśmy panu, żeby policzył zgłoszone psy, najlepiej na palcach, to
będziemy mogli skorygować ewentualną pomyłkę. Następnie policzył ludzi. Nawet
użyczyłem mu własnych palców bo jemu zabrakło. Następnie zapisał wyniki na
karteczce i wstawił pomiędzy nie odpowiedni znak. Miałem myśl aby dać mu do
wyboru <, >, =, ale po namyśle zrezygnowałem. Jeszcze by się przegrzał
przy tak skomplikowanych działaniach matematycznych. Nie była to nasza pierwsza
wystawa w tejże hali więc wiedziałem co nas czeka. Dzięki zastosowaniu
nowatorskiej i wysoce przenikliwej techniki bazującej na znajomości psich
zwyczajów, dodać muszę, iż w całości opracowanej i wymyślonej przeze mnie,
przeprowadziliśmy Lisa przez całą halę. Straty udało nam się ograniczyć tylko
do dwóch zjedzonych pinczerów i jednego westi. Ale on to był wypadek i Lisu
zawstydzony wypluł go bez konsumpcji. Udało nam się dotrzeć niemal w
bezpośrednie pobliże ringu. Nasz był trzeci. Dotarliśmy do czwartego i dalej
nie szło przejść. No nic- ciasna przestrzeń pozwala psom zacieśnić stosunki z
innymi przedstawicielami rasy. Zdążyłem rozstawić boks nim Lisu zacieśnił
stosunki z trzema buldożkami. Może i już nie mogły występować ale myślę, że po
serii bolesnych operacji nadal uda się odratować 2/3 z nich. No, może nie było tak
źle. Lisu nikogo nie zamordował. A to tylko dzięki mojej metodzie. Nie powiem
Wam jakiej, bo … bo nie i już. Nie jest inwazyjna. No więc jesteśmy na miejscu.
Szykujemy się rozbijać namioty, rozstawiać klatki, kojce, wybiegi, ścielimy
kocyki. Sroka postanowiła brać czynny udział w przygotowaniach i jak na psa
przystało, zabrała się do rzeczy z iście psią, a właściwie Akicią fantazją. Nasze
miejsce, nasz teren? Nasz. Znaczy znaczymy. Jako, że dziewczyna nie poprzestaje
na półśrodkach stwierdziła, że puszczenie jakiegoś małego szczocha, to poniżej
jej godności. Zaczęła obrotowy taniec. Niestety nie widziałem tego bo bym
przerwał i w podskokach wybiegł na zewnątrz. Cóż, nikt jej nie przeszkodził i
tak na środku drogi ustawiła klocka. Jeśli brać pod uwagę, że to ze stresu i
mierzyć wielkość stresu wielkością niespodzianki, to Sroka potrzebuje co
najmniej rocznej pracy z behawiorystą, psychologiem, terapeutą i psychiatrą.. .plus półroczna rekonwalescencja. Widziałem konie, które nie były w stanie
wycisnąć z siebie takiego stolca. Odniosłem wrażenie, że po tym wyczynie
powinna stracić co najmniej połowę wagi. Nastąpiła chwila krępującej ciszy
podczas której nerwowo poklepywaliśmy się po kieszonkach w poszukiwaniu
torebeczki. Ale torebeczka chyba byłaby za mała. Tak więc moja kochana klepała
się po kieszeniach w poszukiwaniu torebeczki, ja natomiast rozglądałem się za
wiadrem. Akcja była szybka. Moje szczęście napadła jakichś obcych ludzi by
użyczyli nam torby i dużej ilości papieru toaletowego- to musiało być szybkie.
Z doświadczenia wiem, że jeśli nie jest to zaraz jakaś pani w to wlezie i
pójdzie nieświadoma dalej rozsiewając dookoła swojski zapach psiej hodowli.
Oczywiście ja, jak na prawdziwego hodowcę i właściciela psa przystało,
zachowałem się profesjonalnie. Głośno wygłosiłem komentarz o potrzebie
wyprowadzania psa przed wystawą i o tym jak to niektórzy dyletanci nie potrafią
się zachować. I właściwie to kogo tu wpuszczają. Jakieś zasrańce! Po
nieszczęsnym epizodzie z kupą mogliśmy już przystąpić do właściwej wystawy.
Lisu jak to Lisu zagwiazdorzył. Znaczy miał humorki i nie wygraliśmy. Szkoda.
Ale nie o Lisie piszę. Sroka natomiast pokazała klasę. Wystawiła się
przepięknie. Stała ślicznie, prężyła się jak struna, łapki rozstawiała jak doświadczony
wyżeracz wystawowy. No gwiazda. Pani sędzi podobała się bardzo.
Zresztą nic
dziwnego. Jest śliczna, i mądrusia, i śliczna, i posłuszna, i śliczna. Żeby
tylko przestała skakać. Jak pojedziemy do Australii na wystawę kangurów mamy
murowane pierwsze miejsce. Ale pomimo jej australijskich zapędów wygrała.
Wzięła wszystko. No to czekamy na BiS-y. Ale To ma nastąpić za kilka godzin.
Przecież nie będę trzymał psów w klatce. Postanowiliśmy zatem wrócić do domu i
zjawić się później. Wiemy wszystko, w końcu mamy katalog, gdzie jak byk stoją
godziny poszczególnych konkurencji finałowych. W spokoju ducha
wróciliśmy do miejsca zamieszkania. Po wstępnym wyliczeniu czasu dojazdu
okazało się, że powinienem wyruszyć w drogę o godzinie X. Nie zwlekając udałem
się w podróż. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy na miejscu okazało się, że to
cudowne wyleczenie z choroby lokomocyjnej to była taka ściema, celem uśpienia
mojej czujności. Tak więc nastąpiły gorączkowe poszukiwania szmatek i
papierowych ręczników. Ok. Jesteśmy o czasie. W tej chwili powinna zaczynać się
konkurencja Młody Prezenter, więc jest spoko. Wchodzimy. I co widzę? Na ringu
finałowym stoi pięć psów z właścicielami. Lub osobą wystawiającą- nieważne.
Patrzę i powoli zaczyna mi świtać, że Młody Prezenter nie powinien mieć
sześćdziesiątki z okładem. Ale myślę sobie – późno zaczął. Na ringu przygotowawczym
jakieś takie podejrzanie szczeniakopodobne cosie się szwendają. Zaczyna do mnie
docierać, że coś jest bardzo mocno nie tak. Biegiem do wejścia na ring.
Oczywiście Sroka w tej chwili ma inne plany. Ona będzie się wąchać z hartem. Tak
więc ciągnę ją za sobą. Niby powinna poruszać się głową naprzód, skoro ciągnę.
A tu nie! Porusza się ogonem naprzód, pomimo, że ciągnę. Dotarliśmy. Pytam kto
jest na przygotowawczym. Szczenięta. Słyszę odpowiedź. Kto?? Nie dowierzam.
Szczeniaki. O kurwa, kwituję konwersację. Rzuciłem plecak, kurtkę i biegiem na
ring. Grupa V stała jako pierwsza. Więc dyskretnie wpycham się pomiędzy
amerykańską Akitę, a wejście na ring główny. No bo tak wychodzi, że powinniśmy
wejść jako pierwsi. Ale tu dopada mnie sędzina z ringu przygotowawczego. Jaki
Pan ma numerek ?– słyszę. 501 odpowiadam. - Ale gdzie? - Gdzie co? – gdzie
numerek? – W plecaku. Odpowiadam. Rezolutny ze mnie gość. – Ale powinien być w
widoczny miejscu. I jeszcze karta oceny do wglądu! Słów mi zabrakło.
Skwitowałem krótkim … nie nadającym się do druku stwierdzeniem i gnam do
plecaka. Chwila szarpaniny z zamkiem. No bo przecież to oczywiste, że trzeba
się zaciąć. I wracam na ring. Jedną ręką ciągnę psa, który ma ważniejsze sprawy
na głowie, drugą podaję kartę oceny, trzecią i czwartą usiłuje jednocześnie
odlepić nalepkę z numerkiem, odpiąć z niej agrafkę i przypiąć ją do koszulki.
Szarpię się z tym wszystkim, podczas gdy grupa piąta już na ringu. Pani sędzia
wskazała mi miejsce. Dobra numerek przypięty, Sroka uspokoiła się, ja stoję w
ogonku wchodzących na ring. Nie jest źle. Przede mną stoi posokowiec bawarski, a
za mną pitbul. No nieźle trafiłem myślę sobie. Biegniemy po ringu i stajemy w
takim długim rządku, by Pani Sędzia mogła nas zobaczyć. I tu koszmar.
Posokowiec z przodu, zaczyna gonić za własnym ogonem. No jak wiatraczek
normalnie. Sroka widzi, że czas na zabawę więc się rwie do niego. I za cholerę
nie chce się ustawić. Co więcej Pani z tyłu usiłuje skupić wzrok pitbula na
smaczkach i rzuca je pod nogi Sroce. Pitbul patrzy jakby nic nie widział. Co
więcej smaczki obchodzą go tyle co PKB Konga, ale Srokę interesują bardzo. Stoi
więc rozdarta pomiędzy chęć zabawy z szalonym posokowcem, a zjedzeniem kabanosów
pani od pitbula. Błagalnie patrzę na panią od pitbula. Chyba zrozumiała, bo
pozbierała kabanosy i schowała je, hmmm gdzieś. Pan od posokowca spacyfikował
go, na tyle skutecznie, że ciężko było odróżnić gdzie kończy się pies a zaczyna
właściciel. Dobra! Chwila, na którą czekałem! Spokój, precyzja i postawa
wystawowa. Stoimy ślicznie. Znaczy ja stoję a Sroka się wystawia. Ale tak
patrzę dookoła a tutaj wszyscy klęczą. Chwila paniki i czystej grozy. Znaczy
jak? Modlimy się przed oceną czy co? Ale nie. Odetchnąłem z ulgą. W tej części
ringu tak się wystawia. Trzeba paść na klęczki i rozciągnąć psa. No ale
przecież nie będę Akity tak wystawiał. Jeszcze trochę godności mam, w końcu
wystawiam Akitę. Pani sędzia podeszła do nas. Spojrzała zdziwiona na Srokę
potem na mnie, jedynego wyprostowanego. Myślę, że zdziwił ją ten brak proszalnej
postawy. Nie mogłem się powstrzymać. – My turyści. – mówię. Nie wygraliśmy.
Ja
Loki
Absolutnie genialne!! ��
OdpowiedzUsuńTylko literówka na początku ��