Witam,
Dawno mnie nie było.
Dzisiaj opiszę wyjazd na wakacje, a w naszym przypadku ferie zimowe, ale w
sumie to to samo. Bo niby jaka różnica? Tu śnieg, tam deszcz, chyba wolę ten
śnieg bo moczy jakby wolniej i można na nartach pojeździć. Fakt, że wodne też
są, choć ciężko w lesie na wodnych poginać. To się prosi o wypadek, i w sumie o
kaftan. Bo przyznacie, że to nie jest normalne. No wyobraźcie sobie: Ktoś śmiga
w deszczu, na nartach wodnych po lesie… z Akitą na smyczy - pokój bez klamek. W
każdym razie jedziemy na wczasy. Po pierwsze wyszukujemy ośrodek, który
przyjmuje psy. W zasadzie nie „psy”, tylko „PSY”. Warto się upewnić, że
właściciel dostrzega i rozumie różnice. Później wyjdzie, że nasz nie rozumiał
różnicy. Warto wysłać wiadomość, że przyjeżdżamy z prawdziwymi psami. Prawdziwymi
tzn. dużymi. Jak znam życie oni nawet tego nie przeczytają ale to gwarantuje
nam podstawę do kłótni i ewentualnego odzysku kasy jakby Was pogonili. Bo
myślę, że mogą Was pogonić. Ale sądy są dla wszystkich. Macie gwarancję, że
poinformowaliście i kurde powinni choć przeczytać tę wiadomość. Przyjmijmy, że
oni wiedzą z jakimi psami przyjedziemy. Tak, tak wiem, indyk też myślał, że w
niedziele poogląda telewizję. aż nagle okazało się, że nie bardzo ma czym
oglądać- jakby oczu brak. Tyle słowem wstępu.
Powiem Wam coś
przezabawnego. Postanowiliśmy wyjechać na ferie zimowe. Wszyscy. Znaczy
wszyscy, WSZYSCY! Kot nie jest wszyscy, więc został w domu z opiekunką, z którą
miał romans i był bardzo niezadowolony z naszego powrotu. Ale przecież kot się
nie liczy, jeśli człowiek ma cztery Akity. On ma tylko odroczony wyrok śmierci.
Jedziemy. I tu zaczynają się problemy. Jak zmieścić cztery psy, dwoje dzieci,
garderobę i nie mniej ważne, żonę. Ja prowadzę więc mam rezerwację miejsca. Zapowiada
się ciężko, ale cóż wszyscy ponosimy jakieś wyrzeczenia. No ja nie ponoszę bo ja
prowadzę. Nie będę nic ponosił. Do ciężkiej cholery, nie dość, że kręcę fajerą
to jeszcze mam się ściskać z jakąś walizką? No proszę Was! Jadę, uważam na drogę
i jeszcze mam walizkę na kolanach? Nie przesadzajmy. W takiej opcji nigdzie nie
jedziemy. Pakujemy się, logistyka poziom mistrz. Z dodatkiem +5. Niektórzy zrozumieją.
Tył, dwa psy z klatką oddzielającą trzecią klasę od drugiej. Druga klasa,
dwójka dzieci z Falką, która tajemniczo przelazła z tyłu na przód. Mój prawy z
czwartym psem pod nogami. Siedzimy. To co jedziemy? Mój prawy, znaczy moja żona
patrzy na mnie z wyrazem niedowierzania w oczach:
- A walizki też weźmiemy?
Pyta.
- Jakie walizki?
Odpowiadam rzeczowo.
- No z ubraniami. Słyszę
w odpowiedzi.
Hmm… Odpowiadam
elokwentnie. Znaczy nie jadą jeszcze? Zadaję kluczowe pytanie.
W odpowiedzi słyszę coś
co druzgocze mój plan logistyczny. Nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić
jakim trzeba być człowiekiem, aby tak zniszczyć samozadowolenie innego
człowieka. Bo niby co? Jakieś kombinezony, rękawice, bielizna termoaktywna są
ważniejsze od mojego dobrego samopoczucia?! Jak się okazuje są. Ja Was proszę przecież
zapakowałem wszystko co jest ważne. W samochodzie są psy. Pozostali też są.
- Ale nie ma walizek.
- Jakich Qrwa walizek?
- No tych z ubraniami.
- A gdzie ja je niby mam
włożyć?
- Do samochodu.
- Którego?
- Naszego.
- … Oki. Odpowiadam.
Dzieci nie jedziecie. Oznajmiam.
Spoglądam do tyłu na te zawiedzone twarzyczki i widzę w nich wielki ? (znak
zapytania). No dobra jedziecie, matka zostaje. W odpowiedzi słyszę: Chyba ty.
Oki, nie mam opcji i muszę spakować walizki. I tu niespodzianka. Nikogo nie
wyrzuciłem. Spakowałem walizki do samochodu, zaznaczam. Dajecie wiarę. Cztery
psy, dwójka dzieci, żona i walizki z kombinezonami, ubraniami, bielizną. Do
tego dwie klatki, znaczy kenele. I wszystko to w niewielkim Volvo V50. Wielkie
brawa dla samochodu. I dla mnie, że to upchnąłem w nim. Jestem mistrzem pakowania.
Zresztą powinienem zrobić zdjęcia. Nieczęsto widzi się dzieci siedzące do góry
nogami w fotelikach.
Wbrew obawom, sześciogodzinna podróż i 500 kilometrów mija
bez przygód. Jeśli dać to do buchaltera to nie postawi na nas. Pomimo tego,
udaje się. Docieramy do celu. Alleluja i do przodu. Kurde dojechaliśmy.
Naprawdę jesteśmy na miejscu. Wszyscy, cali i zdrowi przynajmniej fizycznie bo
poziom mojego zdrowia psychicznego po tej podróży znacznie się obniżył.
Wysiadając z samochodu twierdziłem, że jestem wysoce szczęśliwym taboretem.
Potem postanowiłem być krzesłem. Nobilitacja. Ale nie o moim zdrowiu
psychicznym lub jego braku. Dojechaliśmy i to jest ważne. Wchodzimy do recepcji
z dwoma psami bo przecież ośrodek toleruje psy. I tu pierwsza blacha- Pan za
kontuarem oświadcza dobitnie tu nie można wprowadzać psów.
- Znaczy, jak to?
- No nie wolno.
- Ale zgadzacie się na
psy.
- Ale nie tu.
- Znaczy w ośrodku można
ale nie tu w ośrodku?
- Tak. Oniemiałem.
Poprosiłem o instrukcję obsługi ośrodka.
- AAA! Nie w recepcji.
- Tak. I w pobliżu.
- Znaczy jak „w pobliżu”?
- Nie w budynku.
- Oki. Dobrze. Tolerujemy
psy ale z daleka. Rozumiem. Wyprowadziłem psy na zewnątrz i trzymałem się
drugiej strony ulicy. Nagle moja lepsza połowa, dla niewtajemniczonych moja
żona wypada z recepcji i wrzeszczy. Oni nie chcą nas przyjąć z czterema psami.
Niesamowite. W życiu nie widziałem hotelu, który przyjmie cztery wielkie psy
mogące roznieść domek na strzępy. Ale robię dobrą minę do takiej gry jaka jest.
- Dlaczego? Pytam
podstępnie.
- Bo oni myśleli, że mamy
psy.
- Ale napisałaś im, że mamy PSY?
- Tak.
- Przeczytali?
- Nie wiem. Kontaktują
się z kierownikiem. Czekamy. Kierownik jak się okazało nie przeczytał
wiadomości, że przyjadą PSY, a nie psy. I tu zaczęła się dyskusja. Bo my nie
wiemy czy nic nie zniszczą? Są ubezpieczone. Ale zapach. Proszę Pana one są
częściej kąpane od pana. Ale może nabrudzą? Posprzątam. Ale pogryzą kogoś.
Kogo? No nie wiem, kogoś. To jak pogryzą to proszę przyjść. Ale śmierdzą. !!! zaniemówiłem.
Że qrwa co?! Śmierdzą?!? Sam śmierdzisz szmaciarzu. Jeszcze raz powiesz, że
moje psy śmierdzą a sam zaczniesz … padliną. Oki. Zwracacie to co zapłaciliśmy
i, rozstajemy się w pokoju. Oczywiście po sądowej rozprawie. I tu już zaczynamy
mówić po ludzku. No bo oni nie wiedzieli. Bo nie mieli pojęcia. Dobrze. Możemy
zostać ale ponosimy odpowiedzialność za nasze psy. Cóż. Jak zawsze. Moje psy,
moja odpowiedzialność. Zawsze. Koniec końców zostaliśmy. Oczywiście byliśmy
przygotowani na to. Psy mieszkały w kenelach gdy zachodziła taka potrzeba. I nie
mogło być mowy o jakiejkolwiek samowolce. Wszystko było ściśle kontrolowane.
Mieszkamy. Kurde, przyjęli nas, nie wyrzucili. Z czterema psami no i dwójką
dzieci.
Zostaliśmy. Domek niczego sobie. Na
dole salon i kuchnia. U góry trzy sypialnie i łazienka. No pełen komfort. Zwierzaki
miały zakaz opuszczania parteru. W naszym przypadku to nie problem. Nie chodzą
po schodach, które mają dziury. Szkoda tylko, że zaufanie do nich mam jak do
moich dzieci. Przez przypadek zniszczą co tylko im w łapy i zęby wpadnie. Mówię
o moich dzieciach. Psy są raczej nieinwazyjne. Co więcej i dzieci i psy są
ubezpieczone. Mają wykupione OC. Każdy rodzic, który wszedł z dziećmi do działu
kryształów i ceramiki użytkowej szybko się uczy wykupowania OC na dzieci. Ja
musiałem nauczyć się również OC na żonę. Nie to, że jest jak słoń. O co to, to
nie. Tym bardziej dziwi, że zachowuje się jak Katrina. Mam już całą kolekcję
aniołków „decapitate” pod tytułem „ale ja tylko dotknęłam”. Kiedyś otworze
galerię osobliwości. I nazwę ją „Jak skutecznie uśmiercać anioły, demony,
smoki, jednorożce i jednego gnoma”. Sukces gwarantowany. A wracając do tematu.
Mieszkamy sobie w domku. Wszystkie psy z nami. Obsługa przez lornetki obserwuje
czy psy nie jedzą zasłon. Jakoś im plastik nie podchodził. Zaczęły raz czy dwa
i odpuściły. Rozpoczynamy ferie zimowe. Hurra. Udaliśmy się na stok. Wszyscy
jesteśmy jeżdżący. Ale jak się okazało nasze Akity nie mają za grosz sportowego
zacięcia. Po pierwsze nie będą jeździć na nartach. Po drugie nie będą chodzić
kilometrów z góry. W głębokim śniegu. Będą się rozglądać ze szczytu i chodzić
tam i ówdzie. Ale stary na dół to ty sam sobie dymaj. Raz spróbowałem i już nie
próbuje.
Po pierwsze. Narciarze. Nie ma to jak z dziką radością gonić za typem,
który ucieka na nartach. Na szczęście gość zbyt wiele uwagi poświęcał psom,
które usiłowały go dopaść niż drodze przed sobą. Dowiodłem, że to nie moja
wina. Ma patrzeć przed siebie a nie za siebie. W końcu jedzie do przodu. Narty
wstecznego nie mają. Jestem pewien, że siniaki w końcu zejdą, a blaszana płytka
w czaszce tylko mu pomoże. Żartuję z tą płytką. Nie była blaszana, tylko
tytanowa. Gość zmienił nicka na Internecie z MiekaFujara na RoboCop. To Cop od
coparka.
To problem zleźć z dwoma
psami po stoku. Radzę znaleźć trasę dla saneczkarzy. Jest mniej uczęszczana. Co
więcej, saneczkarzy słychać z daleka. Drą ryje niemiłosiernie. Narciarze
zjeżdżają w ponurym milczeniu. Można przytrzymać psy i nie wpaść pod rozpędzony
drewniany bolid. Kiedy już zejdziemy ze stoku dopada nas nagła myśl. Nigdy
więcej! Naprawdę nawet świetnie ułożone psy mogą się nie powstrzymać.
Wrzeszczący drewniany pojazd, lub milczący narciarski uciekinier. Na lodzie
trudno zachować równowagę. A kto nie był ciągnięty przez zaspy, kiedy dwie dorosłe
Akity są w trybie pościgu nie wie co traci. A traci głównie zęby. Więc zalecam
rozwagę i protetyka w rozsądnych cenach. Tyle o wyczynach na stoku. Już nie seplenię. I
nigdy więcej nie będą mnie bolały jedynki. Jakiś profit jest. Zrezygnowaliśmy więc
z wycieczek po stoku. Przerzuciliśmy się na wycieczki wspinaczkowe. Do dzisiaj
nie wybaczyłem mojej żonie. Wyobraźcie sobie. Śnieg po pas. Zamarznięty.
Dzieci, psy idą po nim jak po drodze. Ja ważę niestety nieco więcej, więc idę
jak lodołamacz. Niestety nie mam napędu atomowego. A na alkoholu mogę jechać
tylko wieczorami gdy nigdzie nie chodzimy. Kurde. Jak iść? Pani prezes, jak iść?
Najlepiej za Tobą słyszę w odpowiedzi.
Idę więc. Bo co ja nie dam rady. Toruję
drogę. Przedzieram się. Przed oczami mam scenę z „Władcy Pierścieni” gdy
drużyna przedzierała się przez śniegi na przełęczy. Jestem jak Aragorn i
Boromir w jednym. Psy latają każdy w inną stronę. Bo niby dlaczego iść do
przodu. A trzymam trzy na smyczy. Wyobraźcie to sobie. Jedna ręka w prawo,
druga w lewo. Ja po pas w śniegu. Za mną dzieci płaczą czy już wracamy. Jeszcze
dalej żona idąca w wygodnym kilwaterze zachęca „Do szczytu już tylko półtora
kilometra”. Wakacje moich marzeń. Kurde ja nawet na autobus nie biegnę, wolę
poczekać na następny. Nagle moim oczom ukazuje się światełko nadziei. Z
naprzeciwka nadjeżdża skuter śnieżny. Patrzę z zazdrością i mordem o oczach.
Ale nie. Odpuszczam. To myśliwi i każdy ma więcej broni palnej niż ja
kiedykolwiek trzymałem w dłoniach. Atakowanie w celu zaboru skuteru mogłoby się
skończyć wybitnie niefortunnie. W końcu docieramy na szczyt. Padamy na twarz w
głęboki śnieg. Jak co poniektóre postaci wysiadające z samolotu. Całujemy
upragniony cel wędrówki. Z niepochamowanej radości robimy aniołki w śniegu,
śmiejemy się, niektórzy modlą się ze szczęścia. Nasza Gehenna dobiegła końca.
Teraz już tylko utartym szlakiem do dołu.
Niestety. Z tyłu słodki ja żyletka
oblana miodem głos oświadcza. – A może zejdziemy tamtędy? Tam jeszcze nikt nie
szedł! – Mam nadzieję, że do roztopów nikt jej nie znalazł. Wracamy tą samą
drogą, którą przyszliśmy. Jakoś tak nam lżej na sercu iść z górki. Cóż nasza
wina. Pod metrowym śniegiem kryje się lód z roztopów. Chwila zapomnienia by
podziewać dziewiczą naturę kosztuje kolejne siniaki. Na szczęście jedynki
stanowią już z tylko bolesne wspomnienie, nawet krwawić przestało. I tak dzień
za dniem. W sumie to wszyscy byliśmy zadowoleni. W końcu moja żona wyraziła się
w tym względzie bardzo jasno. Przeżyliśmy dziewięć dni w górach. Z czwórką psów
i dwójką dzieci. W ośrodku, który pod pojęciem psa rozumie zatuczoną świnkę
morską. Codziennie przedzierając się przez zaspy. Psy były przeszczęśliwe.
Dzieci mniej. Ja uważam ten wyjazd za niesamowity sukces logistyczny. Ale
daliśmy radę. Znaczy? Można! Wiem, że większość z Was wzdraga się przed takim
wyjazdem. Nawet z jednym psem. Ale na litość, przecież ten pies jest częścią
Waszej rodziny. Może więc warto wykazać się odrobiną przedsiębiorczości i
uporu. Coraz więcej ośrodków oferuje się, że można z psem. Są odpowiednie
strony i portale. I może na upragnione wakacje, ferie wybierzecie się z
psiakiem. W końcu wy będziecie razem. A on?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz