Ashke Inu. Domowa hodowla Akit Japońskich.

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hodowla domowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą hodowla domowa. Pokaż wszystkie posty

środa, 27 czerwca 2018

Psać czy nie psać z psem.



Witam.
Pojedziemy anagramem. Muszę przyznać, że całkiem zgrabny. Nawet jeśli to moja żona wymyśliła. Dzisiaj chciałbym opowiedzieć o psie w łóżku. Dawno, dawno temu, uważałem, że pies w łóżku nie idzie w parze z wyspaniem. Właściwie to nadal tak uważam… chyba. Ale odmieniła się sytuacja. W chwili obecnej mam piesa w łóżku każdej nocy. I hmmm… nadal tego nie lubię. Wytłumaczę to później, wtedy zrozumiecie. Ale od początku. Kiedy zostałem dumnym opiekunem mojego pierwszego Akity, w mojej głowie funkcjonował pogląd, że dla psa nie ma miejsca w łóżku, na kanapie, właściwie wszędzie tam, gdzie on chciał wleźć, a ja leżałem, siedziałem czy spałem. Musiałem dojrzeć do zmiany decyzji. Musiałem również zdać sobie sprawę z tego, że nie ma nic zdrożnego w psie na kanapie zwłaszcza jeżeli sam go tam zaproszę. Właściwie pod warunkiem, że go tam zaproszę. Jak już wspomniałem najsampierw nie pozwalałem żadnemu z moich psów wchodzić na kanapę, a co dopiero do łóżka. Niestety moja żona ma odmienne zdanie w tej kwestii. A cała sytuacja wyglądała następująco:
Leżę sobie na kanapie. Moje psy leżą obok na ziemi, zaznaczam. Wychodzę z pokoju pełen spokoju o moje miejsce, wracam i co widzę? Kanapa cała zapsiona. Wtedy jeszcze miałem tylko dwa psy. Niestety to wystarczyło, żeby zapsić całą kanapę. Stoję porażony zdumieniem, niewiarą i jeszcze większym zdumieniem. Jak to? Przecież one nigdy na kanapę nie właziły. Dlaczego zaczęły. Tracę pozycję? Rzucają mi wyzwanie? Mamy się … hmm … gryźć?
- Wypad z baru. Znaczy spadać z kanapy. Widzę niebotyczne zdziwienie w ich skośnych oczkach: Ale dlaczego? Zlazły obrażone. Myślę sobie, że przecież nigdy nie było przyzwolenia na kanapo-leżenie. Stan taki trwał kilka dni. Aż pewnego dnia wchodząc niespodziewanie do salonu zastałem widok, który powalił mnie na kolana. Moja wielce szanowna małżonka leży na kanapie opatulona w psy. Stoję i analizuję. Moje myśli galopują jak stado mustangów z rozwianymi ogonami i ogniem w oczach. Chwilę porozkoszowałem się tą wizją gdyż nie należy rezygnować z dobrych porównań. Żonka ogląda telewizję nieświadoma obecności swojej nemezis. Psieski natomiast, mające nieco więcej instynktu samozachowawczego zaczęły chyłkiem uchodzić z kanapy. Nie sposób opisać oburzenia mojej połowicy na taką rejteradę. „Ej” zakrzyknęła oburzona. Psy dały dyla. Mądre są. Stoję z tyłu i patrzę jak moje „lepsze” pół pertraktuje powrót na kanapę.
– No chodźcie, no do mnie, no chodźcie, ej, ej, no chodźcie. Psy udają, że oglądają swoje stopy. Z ich postawy jasno wynika „No wiesz, byliśmy tam, ale teraz nas tam nie ma. Tłumacz się sama.” W końcu nawet do mojej żony dotarło, że coś jest nie tak. Obraca się i co widzi? Mnie. Napompowany słusznym gniewem, jak gradowa chmura wypełniona urażoną dumą, szykuję się do miażdżącej tyrady i co słyszę?
– Przestań straszyć psy! Zakrztusiłem się gniewem i urażoną dumą. Kiedy już się wykaszlałem byłem gotowy odezwać się.
– Ale jak to? – Na tak postawione pytanie uzyskałem odpowiedź na jaką zasługiwałem.
– O co ci chodzi?
– No wiesz. – odpowiadam inteligentnie.
– Co wiem? – słyszę równie inteligentną i elokwentną odpowiedź. Na usta ciśnie mi się rymowana odpowiedź. Ale nie odważę się. Szukam w umyśle słów odpowiednich do poziomu mojego zdumienia i oszołomienia. Znajduję!
– No wiesz? – Dukam.
– Masz zawał? – słyszę w odpowiedzi.
– Nie. – stawiam diagnozę, czuję się niemal jak D.M. House.
– Udar? Zadzwonić po pogotowie?
– odpowiedzią biję na głowę każdego oratora – Że, co?
– No bo wyglądasz jakbyś miał zejść.
– No tak. Przyszedł mój czas. Otwierają się bramy. Za nimi stoi Mroczny Kosiarz. Już zacząłem się żegnać z doczesnością, gdy zdałem sobie sprawę, że nie mam zamiaru się rozstawać z tym światem.
– Przestań mnie pakować do trumny! Ubezpiecz mnie najpierw. – Wiecie biznes jest biznes. O interesy trzeba dbać. Widzę gonitwę myśli na twarzy mojej żony. W końcu wygrywa wyraz niezrozumiałego zdumienia.
– Ale ty jesteś ubezpieczony. Podwójnie, jeśli zejdziesz na zawał.
-  … - Acha. – Kurde kiedyś przeczytam to OWU. – A ile dostaniesz, jak zejdę na zawał? – pytam prowadzony niezdrową, zapewne dla mnie, ciekawością?
– O co ci chodzi? - Sprowadza mnie na ziemię.
– No bo wiesz, tak sobie kalkuluję i wychodzi mi … - zdaję sobie sprawę, że kopię sobie dołek. – Co ty mnie tu zagadujesz ubezpieczeniami. – Oświadczam pełen słusznego gniewu. Nie dość, że psy leżą na kanapie to jeszcze mnie do grobu kładą. I to na zawał. Podwójnie płatny co prawda, ale zawsze. – No bo mnie chodziło o to, że psy leżą na kanapie. – oświadczam nieco zdezorientowany.
– No i co z tego? - słyszę w odpowiedzi.
-Ehmm … no nic. Ale tak nie wolno. Prawda? – Pytam odważnie.
– Ale o co ci chodzi? – Muszę przemyśleć strategię. Coś mi się inicjatywa wymknęła. Czuję się co nieco winny. Ja tu miałem rozpętać piekło słusznego gniewu, a nie się tłumaczyć z tego, że przyszedłem w nieodpowiednim momencie. Przechodzę do kontrataku. – Psom nie wolno wchodzić na kanapę!
– Wolno – słyszę w odpowiedzi. – Kiedy je zapraszam.
– Yyy, a długo już je zapraszasz? – Od jakiegoś czasu. – No tak człowiek się stara być konsekwentny, uczy, wymaga i co z tego ma? Ktoś przychodzi i uczy czegoś wręcz odwrotnego. Nic dziwnego, że pies może zgłupieć. Jeden mówi to druga tamto. Nieco to różne od konsekwencji. Ale faktem jest, że można psa nauczyć, żeby nie wchodził na kanapę. Przynajmniej przy Was. Bo kiedy nie będzie Was w pobliżu nie liczcie na to, że pies odpuści kanapie. Grunt to wspomniana wcześniej konsekwencja, której znaczenie pokazałem później w słowniku mojej żonie. Okazało się, że cały czas wiedziała o co chodzi. Jaaaasne… bujać to my a nie nas. Tak czy inaczej konsekwencja to klucz do sukcesu.
 Nie macie wpływu na to co się dzieje, kiedy Was nie ma. Ale macie całkowity wpływ na to co się dzieje, kiedy jesteście. Kiedy psies włazi na kanapę, a wy nie życzycie sobie tego, zganiacie go. Bezwzględnie i bezwarunkowo. Oczywiście wykorzystujecie do tego celu takie komendy jakie wypracowaliście. Bo ja wiem? Nie wolno, Fe, Be, Nie, Zostaw, Złaź zakało, Spierdalaj sierściuchu… a nie to do kota.  Nie krzyczymy, nie awanturujemy się, to nie jest wasz współmałżonek. Pies zrozumie, że nie to nie bo tak i c.uj. Tzw. asertywność po kaszubsku. Nie obrażając Kaszubów. Bardzo mi się podoba więc nie mam nic obraźliwego na myśli. Co więcej z upodobaniem ją stosuję. Ale kiedy macie ochotę na poprzytulanie się zawołajcie psa. To wy decydujecie, kiedy może przebywać z Wami na Waszym miejscu. Przekaz musi być jasny i prosty. Kiedy ja zapraszam to TAK. Kiedy nie wołam to NIE. Ważne, żeby każdy stosował się do tej zasady. Brak zasad to chaos. A w chaosie bardzo łatwo o utratę kontroli. Psy chaosu nie lubią, więc jeśli Wy nie potraficie zapanować nad stadem, on/ona się za to weźmie. Zwłaszcza jeśli jest Akitą. Co innego spanie z psem. Jest to coś czego nie da się ukryć. No bo niby jak. Wielki, futrzasty stwór pod kołdrą. Można to pomylić tylko z jednym. Mianowicie „Monster Inc.”. Ale jeśli nie produkujecie energii z krzyku to raczej nie jest to James P. Suliivan, więc wyjaśnienie jest jedno: Macie psa w łóżku.  Teraz pozostaje pytanie. Jest tam za Waszą zgodą i wiedzą, czy wlazł cichcem, kiedy byliście odwróceni do ściany. Jak już wspominałem jestem zwolennikiem nie-spania z psem. Wiecie łóżko ma ograniczony gabaryt. Pies mały nie jest i ma pazurki. No niby żona pazurki też posiada, ale nie daje się wygonić z łóżka. O rozmiarze nie będę się wypowiadał, bo się obrazi. Wracając do meritum. Przez bardzo długi czas byłem zdecydowanym przeciwnikiem spania z psem. Z różnych względów. Głównie chodziło mi o to, że jest to moje miejsce spoczynku i jako takie jest tylko moje. 
Ja się nie pcham spać w ich posłaniach. Więc wymagam wzajemności. Jako przewodnik stada nie życzyłem sobie, aby ktoś spał w moim legowisku. Ostatnimi czasy zmieniło się nieco moje nastawienie. Chciałbym z góry zaznaczyć, że wbrew obiegowej opinii, nasze psy nie są kozami. Ich zachowanie zwłaszcza podczas konsumpcji trawy temu przeczy, ale zdecydowanie kozami nie są. I jako takie nie chodzą po schodach, zwłaszcza jeżeli te zawierają dziury, lub są ażurowe. Boją się takich schodów, gdyż nie są nauczone po nich chodzić. Wspominam o tym, bo sypialnia nasza znajduje się na piętrze i żaden pies nie ma odwagi wejść do niej po schodach. W sumie bardziej przypominających drabinę niż klasyczne schody. Nie żebyśmy mieszkali w jakiejś stodole z ustawionymi drabinami pozwalającymi dostać się na pięterko. Jako że psy do sypialni się nie pchały drzwi do niej nie były zamykane. Na moje nieszczęście pewnej nocy odkryłem, że niezamykanie drzwi ma pewien zasadniczy mankament. Tej pewnej nocy mianowicie, ze zdumieniem i zgrozą odkryłem, że moja żona sierścią porosła.
Nie wiem, czy doświadczyliście kiedyś podobnego stanu egzystencjalnej niepewności, kiedy to pogrążeni w głębokim śnie czujecie na żebrach pociągnięcie pazurów. Nie w pełni obudzony przesunąłem się, aby drapiąca żona miała miejsce. Niestety drapanie nie ustawało. Pamiętam jak przez opary snu pomyślałem, że musi zmienić manikiurzystkę bo ta w ogóle nie zna się na robocie. Jako że groziło mi całkowite wybudzenie postanowiłem spacyfikować nocnego drapacza. Jedyny znany mi sposób to przytulić, zawsze działa uspokajająco. Cholera wie czemu? Jak umyśliłem tak zrobiłem. Wyobraźcie sobie moje zdumienie, co więcej przerażenie, gdy odkryłem, że małżonka w nocy przeszła zatrważającą przemianę w wilkołaka. Gonitwa myśli wyrwała mnie ze stanu półprzytomności. Pierwsze co pomyślałem było „Kurde będzie musiała golić twarz moją maszynką”. Nieco się zawstydziłem takiego podejścia, ale drugą myślą było „znaczy jak ja się z nią na mieście pokażę. Na smyczy? Może na flexi, będzie miała swobodę ruchu”. I na koniec „Kurde, a jak pogryzie moje psy, trzeba będzie ją uśpić!”. Obudziłem się. Znaczy tak całkowicie. Jako że świt był blisko nieco światła wpadało do pokoju. Patrzę i mam ochotę obudzić się jeszcze raz.

- Sroka co ty tu robisz? Pytam zdziwiony, zniesmaczony wręcz zdegustowany. W odpowiedzi zostałem wylizany po twarzy. Cóż z taką odpowiedzią się nie dyskutuje. Przynajmniej nie w łóżku. Przez chwilę rozważałem kuszącą opcję stałej wymiany żony na suczkę niestety nie jestem pewien czy taka propozycja z mojej strony nie skończyłaby się trwałym kalectwem. Moim. Więc odpuściłem pomysł. Ehhh... Oczywiście kocham moją żonę i nigdy jej nie zamienię. Cóż swobodny dostęp do tekstu ma tą wadę, że każdy może to przeczytać. Nasuwa mi się tekst jednego z najlepszych polskich zespołów rockowych „i żywy stąd nie wyjdzie nikt”. Ciekawe dlaczego? Wracając do psa w łóżku. Nie bardzo wiedziałem skąd Sroka w pieleszach. Okazało się, że wiedziona nieodpartą potrzebą przebywania w pościeli pokonała strach i wspięła się na schody. Potem już było z górki. Wystarczyło cicho wleźć do łóżka, oczywiście w sam środek i zagrzebać się pod kołdrą. Siedzę na łóżku i rozważam różne alternatywy. Niestety Sroka nie wygląda jakby się gdzieś wybierała. Właściwie to wygląda na zadowoloną. Leży sobie kołami do góry, rozwalona w poprzek łóżka, dzięki czemu ja obudziłem się w połowie na podłodze, i wygląda na szczęśliwą. No i jak tu psa pozbawić dobrostanu? Nieludzkie to. Pomimo tego, że nadal jestem przeciwnikiem spania z psem jakoś nie mogę się zdobyć na to by wywalić go z łóżka. Dziwne to. Kiedy zapytacie mnie czy pies powinien spać w łóżku. Odpowiem - Nie. Na pytanie - Czy ty śpisz z psem w łóżku? - Oczywiście. Nie oszukujmy się. Każdy kto jest tak pierdlonięty na punkcie psów jak ja i każdy kto to czyta… zrozumie. Czasami wchodząc do sypialni zastaję Srokę wywaloną na moim miejscu. Co robię? Pełen słusznego oburzenia zdecydowanie, aczkolwiek delikatnie przesuwam ją na środek łóżka i kładę się obok. Oczywiście kieruje mną czysta interesowność. No bo wyobraźcie sobie nocnego złodzieja kołdry i  nie mówię tu o psie. Kiedy Sroka leży pośrodku każdy ma jasną sprawę w kwestii kołdry. Ta część jest moja tamta nie moja. I kiedy 28 kilogramowa Sroczka leży pośrodku sprawa jest jasna i klarowna. Czasami w środku nocy budzą mnie odgłosy szamotaniny na przeciwległym krańcu łóżka. Ktoś tam bezskutecznie usiłuje dokonać kradzieży kołdry. Uśmiecham się wtedy sennie i delikatnie klepię Srokę, żeby przypadkiem sobie nie poszła. Od tego pierwszego razu, kiedy to wdrapała się do nas, Sroka co noc śpi z nami w sypialni. Czasem z nami w łóżku, czasem obok, to te gorsze noce- marznę wtedy. Ale ona zaraz przyjdzie, położy się obok i grzeje mnie swoim ciepłem. Nie ma nic lepszego niż taki przyjaciel w zimną noc. Jeśli nie przeszkadza wam sierść na poduszce, w ustach i … no tak mokre plamy. Bo Sroka jest fanatyczną wręcz lizaczką. Cóż, jakoś przywykliśmy. W tej chwili nie mam już nic przeciwko temu by oglądać TV z psem leżącym przy mnie na kanapie. Pod warunkiem jednak, że sam go tam zawołam. Nadal gonię psy, jeśli same tam włażą. Właściwie teraz nie wyobrażam sobie jak mogłem kiedyś relaksować się bez pachnącego sierścią gościa przy boku.       

Ja
Loki

poniedziałek, 21 listopada 2016

Wejście Sroki



                Jak kupować psa było wcześniej. Nauczeni na własnych błędach, postanowiliśmy ich nie powielać. Brawo my. A, że do tańca trzeba dwojga postanowiliśmy dokonać kontrolowanego zakupu suczki. Tu nastąpił trudny moment decyzyjny. Właściwie ja to nie miałem problemu. Moje kryterium było proste. Ma być śliczna, mądra, posłuszna, grzeczna, nie gryźć mebli, kapci, ubrań, dłoni, nie obgryzać paznokci, nie zadawać się z elementem aspołecznym – tutaj wykluczyłem naszą całą rodzinę, ale niech stracę – dobrze się uczyć i ogólnie być tym czym nasze dzieci na ogół nie są. Skoro mam wybór to zrekompensuję sobie braki genetyczne własnych potomnych. Moja żona niestety miała wybitnie kobiece, wysoce frustrujące żądania i wymagania. A w jakim będzie kolorze? I czy będzie się do chodnika w przedpokoju dobrze komponowała? Gupia baba. Będzie w zielonym, żeby się od trawnika nie odróżniała. Po zastanowieniu głębokim, doszedłem do wniosku, że to jednak ważkie pytanie i zielona być nie może. Szkoda bo zawsze lubiłem ufoludki. No ale jak nie zielona, to jaka? Już jakiś czas temu hołubiliśmy myśli o własnej małej i kameralnej hodowli. Więc odpowiedź przyszła niejako sama. Ma nie być czerwona. Lisu jest czerwony, oczywiście tylko z umaszczenia, więc psia panna będzie inna. W związku z tym, że mieszkamy w kraju jakim mieszkamy poza czerwonym dostępne są już tylko dwa politycznie poprawne kolory. Czarny i niebieski. Okazało się, że niebieskich nie produkują, więc pozostaje czarny. Nie jest źle, czarne produkują. Niestety z domieszką białego. Trudno, może podczas lustracji przejdzie. I tak zostało postanowione. Bierzemy pręguskę. No to teraz od kogo? O i tu leży kot pogrzebany, niech mu ziemia maksymalnie ciężką będzie co by się bydle nie wygrzebało. Nastąpiło jak już wcześniej napisałem odpowiedzialne i rzeczowe poszukiwanie hodowcy. Wszelkie konkursy piękności w naszej wysoce subiektywnej opinii wygrała hodowla Akogareno Pani Patrycji Lewandowskiej. A jako że szczęśliwym trafem miał niedługo zaistnieć miot po prześlicznych rodzicach postanowiliśmy nawiązać bliższy kontakt. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy to pozwolono nam wybrać imię dla naszej przyszłej, małej, mądrej, itp., itd córeczki. Jako, że suczką miała się zajmować moja lepsza połowa (sic), to ona miała zaszczyt i honor nadania imienia. I tak wyszła Sroka. Musiało brzmieć z japońska więc po japońsku Kasasagi. Też ślicznie. 


                Tu następuje cały szereg perypetii związanych z porodem i tym jak czekaliśmy aż pojawi się nasza mała panna. Potem, kiedy już się pojawiła czekaliśmy aż dorośnie na tyle by dołączyć do naszego szczęśliwego stadka. Przetrwaliśmy ten trudny czas i w końcu, żeby zacytować klasykę, nadejszła wiekopomna chwila. Szczęśliwie mieliśmy do załatwienia w okolicy inne sprawy, więc bez przeszkód mogliśmy się wybrać na wystawę. Znaczy pojechać po Srokę uprzednio pojechawszy na wystawę. Nie to, że wystawy mojego Lisa są ważniejsze, ale jak to się mówi bliższa koszula ciału. Tak więc kiedy już wygraliśmy mogliśmy w spokoju ducha pojechać po to nasze małe szczęście. Oczywiście nastąpił szczegółowy wywiad co do nas i naszych warunków. Przecież takie śliczne szczenię nie dostanie się w łapska nieodpowiednich ludzi. Przeszliśmy. I tak klamka zapadła Sroka vel Kasasagi została oficjalnie członkiem rodziny. Małe toto było, takie zupełnie nieogarnięte. Przestraszone, zestresowane a tu jeszcze przejażdżka samochodem. Bite 300 km. z okładem. Myślę sobie da rade. Twarda dziewucha, co ma nie dać. Nie dała. A to dziwne, bo Lisu czuje się w aucie lepiej niż w domu, jakby mógł toby nie wysiadał. Sroka za to wymiotuje na sam widok samochodu. I tak nastąpiła nasza pierwsza podróż. Właściwie to trafniej byłoby napisać i tak została zarzygana nasza pierwsza podróż. Nie było mowy o podróży w bagażniku. Z kilku powodów. Bo to małe, bo to jej pierwsza taka długa podróż, bo musi być z mamusią, bo tam jest czysty Lisu i żadne szczeniaki nie będą na niego wymiotować, mowy nie ma. Startujemy. Odpalam silnik i tu niespodzianka. Śniadanie ląduje na zewnętrznym, Na szczęście były to kolana mojej żony. Nawet nie wiecie jak to się w tapicerkę wżera. A smrodu to przez tygodnie nie można usunąć. Na szczęście jak napisałem pomiędzy fotelami a Sroką występowała strefa demarkacyjna w postaci mojej żony. I to ona wyłapała całość wstępnie przetrawionej, muszę tu zaznaczyć markowej karmy. W sumie to nie ma strachu. W świecie perfum byłby to najmniej Chanell. W samochodzie rozszedł się specyficzny zapaszek tej perfumy. Patrzę do tyłu i pytam czyścisz się czy jedziemy dalej. Moje lepsze pół patrzy na mnie zza kurtyny wzbierających łez i z całym poświęceniem do jakiego tylko matka jest zdolna słodko odpowiada – Jedź już …rwa. No to jadę. Chwila gorączkowych poszukiwań na podłodze pozwoliła ujawnić plastikowy kubeczek. Cała głowa co prawda nie wlazła, ale pyszczek i owszem. Dobra nasza myślę jest pojemniczek nie będzie źle. Trzysta metrów dalej nastąpiła kolejna fala. Pojemniczek się skończył. Myślę sobie – To będzie diablo długa podróż. Chwila przerwy. Szybkie czyszczenie, opróżnianie pojemników i kieszeni i dalej w drogę. Po jakimś kilometrze i opróżnieniu dwóch kubeczków Sroce skończyła się twarda amunicja. Nastąpił okres ślinienia się i suchych (głupia nazwa bo nie mają nic wspólnego z suchością) wymiotów. Kubeczek regularnie napełniany zużył się po jakiś pięćdziesięciu kilometrach. Do domu w szlag daleko. Samochód tonie w ślinie. Lisu zaciekawiony co też się dzieje w dziale pasażerskim regularnie usiłuje przeleźć przez oparcie by zaznajomić się z obrzygańcem. 



Obrzyganiec na zmianę ślini się jest targany spazmami lub piszczy. Strefa demarkacyjna co chwila podaje nowe fakty co do stanu garderoby, która właśnie przemokła. Ja jadę autostradą, na której wszyscy postanowili jechać również. No zabawa na sto fajerek. Myślę sobie jak wrócę do domu to spalę prawo jazdy i samochód na dokładkę. Już nigdy nie wsiądę za kółko, na pewno nie w tym żygowozie. Ale nic to. Jestem dzielny, jestem twardy, jestem głodny ale na samą myśl o jedzeniu mam ochotę zabrudzić deskę rozdzielczą. Jedziemy więc dalej. Wesoło jest. Lisu coraz natarczywiej usiłuje przeforsować swoje prawa do jady w dziale pasażerskim, moja żona informuje mnie, że sweterek, w który radośnie śliniła się Sroka jest już przemoczony kompletnie, zresztą jej bielizna również. Żąda mojej bluzy. Jakieś tiry urządzają wyścigi przede mną z prędkością 60 km/h. To jest …rwa autostrada, a nie defilada z okazji święta Wojska Polskiego. No istny dom wariatów. A bluzy nie dam i koniec. Nikt nie będzie rzygał w moją ukochaną bluzę. Tę z Garfieldem. W końcu ciemną nocą dojechaliśmy do domu. Jesteśmy. Teraz czeka mnie już tylko trzyletnia terapia u psychoterapeuty i półroczna u psychiatry. Ale jesteśmy w domu. Cali, żywi, zmęczeni i zarzygani. Wysadzam Lisa niech chłopak odpocznie. To była dla niego trudna podróż. Jak ja go qrwa rozumiem. Wyciągamy Srokę. No jasne teraz nie chce wyjść. Bo przecież trzeba być asertywnym. W samochodzie źle. Na zewnątrz jeszcze gorzej. Udało się. Mamy przewagę siły i wagi. Zanosimy do domu. Zaznajom się ze swoim nowym domem maleńka. I tu proszę jakie to rezolutne, jakie ciekawskie, jakie wszędobylskie. Po chorobie lokomocyjnej śladu nie ma. Wszędzie wlezie, wszędzie naszcza, wszystko obwącha, wszystko zobaczy, wszystko oszczała jeszcze raz, wszystko chce poznać. Mądrusia jest. Następuje zapoznanie się z całą rodziną. Skoki, głaskanie, mizianie, smyranie w brzuszek no pełnia szczęścia. Dosłownie. 



Sroczka nie okazuje strachu, czy choćby niepokoju. Zadowolona, że świat przestał pędzić w nieznane bez jej udziału. Co więcej wszyscy dookoła składają należne jej hołdy. Poszedłem oczyścić auto. Moja córka udała się ze mną. Włożyła głowę do auta, zmarszczyła nosek i pełnym obrzydzenia głosem pyta. Tato co tu tak śmierdzi. Szczęście – odpowiedziałem. Nadeszła w końcu chwila, aby nowego domownika przedstawić Lisowi. Pamiętni reakcji na Joko jesteśmy czujni jak ważki. Dajemy do powąchania. W sumie Sroka zalatuje głównie treścią żołądkową więc nie ma strachu. Lisu nigdy rzygów nie ruszał. Obwąchał. Opatrzył. Trącił łapą. Pisk straszliwy, no lament jakby jej co najmniej dwie nogi urwało. I stracił zainteresowanie. Mój bohater. Sroka szybo się zaaklimatyzowała. Szybo zaakceptowała nowy dom, nowy teren, nowych domowników. No może z wyjątkiem koteczki. Okazało się, że jest faktycznie bardzo mądrą dziewczynką. Biega, skacze, wącha, skacze, poznaje świat, skacze, maltretuje Lisa, skacze, żre wszystko co jej się nawinie, skacze, jest przykładem radosnego, skaczącego dzieciństwa wciąż rzygającego w samochodzie. Patrząc z perspektywy czasu zastanawiam się czasami czy myśmy przypadkiem nie kupili źle umaszczonego kangura. Ale to już inna opowieść. 

Ja
Loki